Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Larum
dodano 19.11.2008
Pochowałem mego przyjaciela. Choć uczyniłem to dawno temu, ciało jego wciąż drga mi przed oczyma wyobraźni, z szyją zagnieżdżoną w grubej pętli konopnego sznura przerzuconego przez konar i przywiązanego do pnia.
Pamiętam moje przerażenie, gdym pierwszy raz został sprowadzony z tej pustyni snu do mego łoża; gdy dysząc ciężko spojrzałem na me prześcieradła i ujrzałem tam czerwone plamy. Całość, każdy skrawek, który jeszcze wieczorem poprzedniego dnia mienił się w poświacie księżyca śnieżną bielą, co tak zachęcała mnie do snu gdym odchodził od okna za którym na ziemi, wielkiej scenie życia i śmierci, księżyc ścierał się z mrokiem; wszystko, całe me łoże pokryte było krwią! Pościel, prześcieradło, koc, moja nocna koszula – całe zamieniły się w całuny, co w siebie przyjmują ciała zmarłych wielmoży po wielkiej bitwie. Jakże blady musiałem się wtedy stać, tam w moim łożu, gdym siedział wśród zbryzganego posłania, z trzęsącymi się dłońmi, rozszerzonymi źrenicami, w których można było chyba dojrzeć mą duszę, nie mogąc zaczerpnąć tchu na tyle by krzyknąć i dać upust przerażeniu? Jak bardzo musiałem być przestraszony, żem nie dowierzał własnym zmysłom i gotów byłem postawić swą głowę, że oto nadal śnię ten koszmarny sen?
Czułem wilgoć krwi na nogach i pod nimi; na klatce piersiowej i ramionach. Wstrząsnął mną zimny dreszcz. Potem kolejny. Chwilę później trząsłem się już nieprzerwanie, nie mogąc się zahamować. Czułem się oślizgły, brudny; czułem, że posoka wżera się we mnie, przepala mą skórę i mięśnie na wylot tak, aby móc mnie skazić. Przez jedną szaloną myśl byłem niemal pewien, że już nigdy nie uda mi się zmyć z siebie tyle krwi. Mój nos wciągał silną, niemal odurzającą woń miedzi; moje oczy widziały czerwone, lepkie łaty na bieli prześcieradła. Straciłem orientację; zmysły przestały mnie prowadzić za rękę. Przerażony, dygocący nie potrafiłem zaczepić mej myśli na racjonalnym haku, co nigdy nie wisi tuż nad głową starej kobiety, co głosi domniemane prawdy o objawieniach we własnym domu albo ślepca, który nagle odzyskał wzrok.
W końcu spojrzałem w bok na krzesło i wiszące na nim ubrania, które wczorajszego wieczoru tam pozostawiłem. Wtedy to się stało: moja świadomość przyjęła cios zadany pięścią rzeczywistości. Oto jest prawda! Siedziałem na mym łożu splugawionym krwią, w mojej sypialni, w mym domu. Obudziłem się, by żyć, a cóż mnie spotkało? Stygmaty śmierci na miejscu snu, gdzie przecież każdego ranka jesteśmy uwalniani z onirycznego, zasnutego mgłą więzienia, aby być własnym wodzem na drodze ku nieuniknionej klęsce! Klęsce śmierci, co w bezwzględny sposób gilotynuje nasze ciało, pełne przecież dążeń, ale co znaczniejsze!, pełne możliwości ich spełnienia! Cóż się dzieje z marzeniami, których nie zdołaliśmy dokazać po naszym odejściu?
W końcu mogłem krzyknąć. Zrzuciłem z siebie posłanie i skoczyłem na równe nogi. Zdarłem z siebie koszulę i jąłem nią zbierać z siebie krew. Cisnąłem szmatę na łóżko i postąpiłem kilka kroków naprzód, odwróciłem się; nie mogąc jednak patrzeć na ten koszmarny widok, znów począłem chodzić, tym razem bez żadnego opamiętania po całej sypialni. Me ruchy, gesty, zachowanie – wszystko to był przejaw gorączki, co trawiła mój racjonalny umysł! Nie wiedziałem co czynię; to tu chwytałem za krzesło, dalej przesuwałem ręką po grzbietach książek, to znów podbiegałem do okna i wyglądałem, kogóż spodziewając się tam zobaczyć? Jąłem przypatrywać się sobie z nagła chwyciwszy się szalonej myśli, że to być może moja krew gdzieś wypływająca z niewidocznej rany. Czemu człowiek chwyta się ostrza, gdy wie, iż i tak nic nie wskóra? Co każe mu wierzyć, choć przez sekundę, w rzeczy które by wyśmiał, gdyby strach lub śmierć nie zaglądały mu przez ramię? Jakżeż naiwny musiałem być wtedy, tam w mym domu, gdym przypatrywał się sobie szukając maleńkiego choć skaleczenia. Gdyby rzeczywiście to była moja krew, leżałbym martwy, w biało-czerwonym całunie, a me ciało, w tak lichy sposób pozbawione życia, dawało by dowód każdemu nieostrożnemu pielgrzymowi, który by zapuściwszy się w te okolice zapragnął odwiedzić stary, zmurszały dom, że życie, ta piękna tkanina jest szyta grubymi nićmi absurdu, skoro nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy rankiem będziemy jeszcze mogli wstać z własnego posłania.
Spojrzałem jeszcze raz na me łoże. Pościel była w nieładzie; na środku prześcieradła czerwieniła się wielka plama. Dopiero teraz dostrzegłem, że poduszki również były naruszone. W mej głowie panował zamęt; byłem bezsilny i zdezorientowany.
Czyżbym oszalał?
Nie wiem co i jak się później stało… Pamiętam jedynie, że stałem w korytarzu, a przede mną leżał worek z upchniętą weń, zakrwawioną pościelą. O czym wtedy myślałem? Nie wiem. Mój umysł był tego dnia jedynie myszką złapaną w pułapkę – małym zwierzątkiem z przetrąconym kręgosłupem.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW