Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Larum
dodano 19.11.2008
Pochowałem mego przyjaciela. Choć uczyniłem to dawno temu, ciało jego wciąż drga mi przed oczyma wyobraźni, z szyją zagnieżdżoną w grubej pętli konopnego sznura przerzuconego przez konar i przywiązanego do pnia.
Niepewność to straszna trwoga, lecz cóż można powiedzieć o chwili w swej istocie podobnej do mgnienia oka, która dzieli człowieka od stanu klęski; gdy jeszcze przed momentem w sercu tliła się nadzieja, a sekundę później, to jest krócej niż jeden oddech, a tyle właśnie, ile trwa mrugnięcie powieką, gaśnie wszystko, nawet to światło, które od narodzin pali się w człowieku, a chłód rozpaczy i przerażenia przejmuje ciało na wskroś? Wtedy to kleszcze strachu z żelazną siłą zaciskają się na sercu, a człowiek boi się postawić krok naprzód, bowiem wszędzie wokół czyhają cienie, ponieważ tuż nad swą głową słyszy szyderczy śmiech losu, który powoli wypełnia jego wnętrze poczuciem bezsilności i fałszywą winą, wszystko po to, by przysporzyć większych cierpień; stajemy tedy nadzy przed potęgą przeciwnego wiatru, który ciska lodowate powietrze prosto w twarz i wtedy odkrywamy tę smutną prawdę, iż dokąd byśmy nie uciekli, zawsze dopadną nas przekleństwa tej porażki, co na zawsze odebrała nam nadzieję; odtąd bezduszny strach będzie pętał ciało i zmysły; odbierze przyszłość; nie pozwoli czuć, myśleć i istnieć nigdzie indziej niż tylko w miejscu, które sam założył: Królestwo Tu i Teraz, gdzie każda sekunda teraźniejszości i przyszłości przepływa przez jego mroczne, kościste ciało. Naszymi właścicielkami staną się troski; będziemy snuć się bez sił za dnia, a nocą gorączkować ze wzrokiem wbitym w ciemność i wbrew sobie odczuwać będziemy każdą cząstką ciała STRACH; żywą obawę, którą poniesiemy ze sobą wszędzie jak pasożyta; będziemy lękać się każdego tchnienia przyszłości, które nieść ze sobą będzie jedynie strach przed nim samym.
Strach odbiera nadzieję; atakując, potężnie gniecie ludzkie dłonie każąc im drżeć, jakby zmuszając je do napisania: NIE MA ŻADNEGO JUTRA. Oto król upiorów z uporem wpatrujący się każdego dnia w czerń człowieczych źrenic; kryjący się tuż za naszymi plecami, czasem tylko spoglądający z półuśmiechem na bladym licu wtedy, gdy w lustrze przeglądamy swoje najlepsze odbicia chcąc jakieś dobrać, by kłująca nas w boku prawda nie wypełzła nam całkowicie na twarz. Strach – król, Strach – władca.
Każdą zmęczoną cząstką ciała czułem pustkę przyszłości, trzymaną w wyciągniętych ku mnie dłoniach strachu, gdym drętwy, ściskany imadłem beznadziei i rozczarowania, odprowadzał kapłana do drzwi po skończonym egzorcyzmie; po modlitwie, co nie przyniosła rezultatu; nie zamknęła paszczy szaleństwa, która się przede mną rozwarła. Cóż mogłem jeszcze uczynić, gdy unicestwiona została we mnie cała nadzieja? Widziałem przed chwilą jak krople poświęconej wody spadają na podłogę, ściany oraz na me łoże; słyszałem słowa modlitwy wypowiadane przez kapłana… i na cóż się to wszystko zdało! Z przerażeniem patrzyłem jak mrok gęstnieje coraz bardziej; teraz miałem pewność – to nie był wymysł mego zadręczonego umysłu. Czyż kapłan nie zauważył tego samego? Ciemność zdawała się wypływać z narożników komnaty. Wszystkie kontury zostały zalane; czerń połknęła z dywanu białe, księżycowe plamy, a za oknem rozwinęła się hebanowa ściana, niby wielka kurtyna zwiastująca koniec sztuki. Nie potrafiłem dostrzec niczego poza głową szepczącego modlitwy kapłana. Stałem niepewnie przy stole, nie wiedząc, co począć z drżącymi dłońmi; próbując uczepić się słów księdza, aby nie stracić nad sobą panowania. To był tylko szept; słowa w obcym dla mnie języku, których nie rozumiałem, wydobywające się z ust człowieka, lecz… Czy zdołałbym wtedy nie wrzasnąć opętańczo, gdyby nagle ta twarz odwróciła się ku mnie ukazując oblicze wykrzywione grymasem ekstazy, z wysoko uniesionymi wargami by widać było zniszczone zęby z krwawymi przebarwieniami, ze strużką śliny płynącej po brodzie i utkwionymi we mnie oczami, w których szaleją ogniki obłędu, z wyraźnymi, poprzecznymi bruzdami przecinającymi czoło? Co wtedy bym uczynił słysząc z ust nowoopętanego kierowane do mnie wyraźne ad patres i gdyby ów wyciągnął swą rękę – szpon i chwycił mnie za gardło? Czy broniłbym się? A może tylko zamknąłbym oczy?
Gdy modlitwa dobiegła końca, w sypialni nie można było dojrzeć niczego. Staliśmy milcząc. Kapłan powoli odwrócił ku mnie oblicze. Ile razy widział taki właśnie skutek swych modlitw? Gdy mrok, zakrywający duszę bliźniego nie rozwiał się, lecz wręcz przeciwnie – zgęstniał? Czy on wierzył w to, co mówił?
Wychodząc z pokoju, spojrzałem za siebie. Ciemność całkowicie wypełniała pomieszczenie, wtulając się bezwzględnie w każdy, najmniejszy nawet kąt.
Kapłan odszedł bez słowa. Przez sekundę patrzyliśmy na siebie; tak blisko widziałem go po raz ostatni. Potem, już zza szyby, spoglądałem jak kroczył prosto w mrok tego burzowego wieczoru, z każdym metrem coraz dalej od tego przeklętego miejsca, w którym mnie zostawiał – starego, lecz jeszcze pięknego grobowca, którego byłem jedynym lokatorem; szedł przed siebie wąską, mizerną ścieżką, w świat rozdzierany błyskami piorunów, które nadchodziły wraz z burzą; w kapeluszu i sutannie, z walizeczką w ręku, gdzie zamknął własną duszę; szedł nie odwracając się… lecz po co.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW