Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Larum
dodano 19.11.2008
Pochowałem mego przyjaciela. Choć uczyniłem to dawno temu, ciało jego wciąż drga mi przed oczyma wyobraźni, z szyją zagnieżdżoną w grubej pętli konopnego sznura przerzuconego przez konar i przywiązanego do pnia.
Opuściłem zajazd w pośpiechu o pierwszym brzasku słońca. Recepcjonista nie pytał mnie o nic; czyżby widok przerażonego, uciekającego człowieka nie był dla niego niczym nowym w tym miejscu? Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, w sposób zupełnie podobny do tego, jak patrzą pingwiny: bez wyrazu, obojętnie, a jednocześnie z godnością i jakąś zimną uprzejmością. Wyszedłem nie oglądając się za siebie; bez pożegnania z tym starym, naznaczonym domem i jego posępnym klucznikiem. Któż wie czym ów człowiek, kalekie dziecko boże, zajął się po mym wyjściu? Możliwe, że uzupełnianiem ksiąg; a może, gdym już zniknął za drzwiami, spojrzał przed siebie, a potem odwrócił się, by podnieść oczy na schody, gdzie postrzępione światło dogorywało jeszcze pod naporem mroku, nieświadome budzącego się dnia, by zaraz pójść na piętro? Może stanął pod mymi drzwiami, mówiąc niby to do siebie: A jednak odszedł sam.
Pamiętam księżycową poświatę, co zalewała drogę przede mną, gdy błąkałem się po bezdrożach z bezsilnymi ramionami zwisającymi jak u kukły i poczuciem lęku w sercu. Szedłem bez celu miotany wiatrem, co wyrwał mi silną wolę i zdrowy rozsądek, nadszarpnięte mocno przez niszczący mnie koszmar. Trwanie mej świadomości przypominało gonienie za własnym ogonem. Jak miałem teraz żyć, skoro los odbierał mi to, czego pragnie człowiek? Cóż to znaczy: celowość istnienia? Po cóż miałem jeszcze trwać pośród tej burzy, samotny, odrzucony, niepojmujący własnego losu?
Nie kierowałem mych nóg w żadną stronę; nie kazałem sobie podążać w żadnym kierunku. Chciałem tylko przeć przed siebie, by przebyć jak najdłuższą drogę. Czemu więc po jakimś czasie ujrzałem na wprost mnie dom, w którym dotąd mieszkałem i gdziem poznał, co tak naprawdę znaczy strach? Co za siła znów mnie tu przywiodła? A może to pragnienie by umierać we własnym domu kazało mi wrócić tam, skąd uciekałem w popłochu?
Odkąd powróciłem z bezcelowej tułaczki po ścieżkach ziemi, mrok znalazł w mym domu dogodne dla siebie miejsce i odtąd począł prześlizgiwać się po mych pokojach codziennie; ów ponury domownik odebrał mi wszystko, co znałem od lat dziecinnych: świat za oknem, moje miejsce spoczynku, mój gabinet. Teraz na zewnątrz tkwiła noc; ona znów nawiedziła mój dom. Nie wiem czemu kazałem sobie nie zapalać światła; to rzecz silniejsza ode mnie. Mój duch pogrążył się w ciemnościach; kroczył gdzieś, gdzie nie mogłem go odnaleźć, błąkał się po mrokach istnienia jęcząc i zawodząc nad bezsensem strzępów, co mi z życia pozostały. Czułem przenikliwie materię swego ciała: było ono niewrażliwie ciężkie tak, gdy wciskało się w głąb fotela pod naporem przykrego głosu wiatru za oknem, co z ochotą każe swym krzykiem ożywać konarom drzew i straszyć dzieci gałązkami długimi, poskręcanymi, cienkimi jak druty.
Siedząc pośrodku ścian gabinetu czułem ciężką prawdę o sobie; o własnym człowieczeństwie. Od tamtego momentu zadaniem mego serca było jedynie toczyć krew po labiryntach organizmu, płuca istniały po to tylko, by brać tlen, a umysł – czyż nie sterował jedynie ciałem, każąc mu łaknąć pokarmu i wody, wydalać, ruszać ręką lub nogą? Stałem się istotą równą zwierzęciu, istniejącą by zadowalać instynkty. Czyż mogłem jeszcze nazywać siebie człowiekiem, skoro nie potrafiłem uczynić już nic dobrego i nic złego? Kim tak naprawdę jestem? Czemu jeszcze żyję?
Nie potrafiłem udzielić sobie odpowiedzi na żadne z tych pytań ani tym bardziej powziąć żadnej sensownej decyzji co do mojej najbliższej przyszłości; niemal czułem jednak, że tysiące myśli kłębią się nad mą głową chcąc by je odczytać, dać im wieczne trwanie w zakątku mojego umysłu, bo czyż istnieje inny sposób by mogły przetrwać, zostać zabrane na tą drugą, nieznaną stronę wraz z nami, jeśli nie będą przez nas zapamiętane? Cóż innego weźmiemy ze sobą po śmierci, jeśli nie wspomnienia?
Cóż innego będę mógł zabrać ze sobą ja, jeśli nie obraz tej ciemnej nocy w przeklętym domu, gdy siedząc na środku pokoju z twarzą zwróconą ku zabarykadowanym drzwiom, ze strasznym oknem za plecami, podobnym do źrenicy trupa, co patrzy już tylko na ciemność, czułem ( przecież okiem nie podobna ich dojrzeć!) wśród kątów gabinetu ukradkowe ruchy istot, których obraz nie może pomieścić się w zdrowym umyśle; tam gdzie nie sposób wypatrzeć ani ruchu, ani kształtu, bo ciemność założyła w tym miejscu swe Królestwo. Czyż wezmę ze sobą coś innego, jeśli nie wspomnienie tej nocy, gdym walczył już od dwóch dób z potężnym snem, nie pozwalając mu wejść do mego ciała i umysłu?
Oto moja wielka bitwa! Z całych sił starałem się nie poddać zmęczeniu. Czas nagle się zatrzymywał, ciało stawało się ciężkie, obrazy i dźwięki zanikały… cały świat zwalniał po to, by oszukać mą czujność. Ja jednak starałem się za wszelką cenę dotrzymać pola. Cóż innego bowiem mogłem uczynić? Z budowli mego życia, której elementy starałem się łączyć jednym spoiwem – zdrowym rozsądkiem, nie pozostał już kamień na kamieniu. Nawet fundamenty zostały rozkruszone, rozkopane, a także (byłem tego pewien) poplamione nieznaną krwią, ozdobione plugawymi smugami. Wszystko com znał, kochał, nienawidził - przepadło; odeszło w zapomnienie wygnane przez ohydny koszmar. Odtąd każdy mój dzień naznaczony był strachem, zmęczeniem i gorączką szału, w którą wpadałem z coraz to błahszych powodów. Wystarczał dziwny szmer, czasem nieokreślony szelest za oknem, bym rozpoczynał swój dziki taniec przetykany najordynarniejszymi bluźnierstwami. Gdy słowem niczegom nie mógł dokonać, ani za jego pomocą pozbyć się lęku, co palił me serce i duszę ogniem żywym, poczynałem tedy ciskać przedmiotami, które znalazły się w zasięgu mych roztrzęsionych dłoni. Trwało to zaledwie sekundy, jednak zniszczenia przeze mnie poczynione były znaczne. Ataki powtarzały się coraz częściej, a ja już nie potrafiłem zapanować nad sobą. Oto w jaki sposób życie rozkrusza się doszczętnie!
Zaszedłem w miejsce, gdzie żaden człowiek nie chciałby się nigdy znaleźć. Otaczał mnie pył: kurz z rozsypanego życia. Jakże to wszystko jest kruche! Jak mało znaczące! Cóż nam po tym, że żyjemy, skoro, choć świadomi iż nadejdzie kres, postępujemy nieroztropnie, trwoniąc podarowane nam: czas i miłość? Cóż to jest życie? Błahostka; ponieważ nie nasza to rzecz wiedzieć gdzie czeka nas śmierć; być może gdzieś wśród brudnych, ciemnych zaułków, którymi podążamy pod rozgwieżdżonym niebem w nieznanym mieście, śmiejąc się, zamknąwszy dłoń w dłoni najukochańszej? Ostatecznie przepadnie wszystko! Cóż człowiek ma czynić podczas podróży ku zaświatom? Tylko kochać? Czy to być może jedyny sens człowieczego istnienia? Czyż tylko tym się kierować i nieustannie zabiegać o względy ukochanej, chociażby kochała miłością najczystszą? Czy tylko uczucie mieć mam przed oczyma, gdy zasiądę przed kalendarzem wspierając się o ścianę i zacznę zgłębiać tajemnicę mego czasu? Nie, życie musi oznaczać coś więcej! A gdybym pozostał samotny do końca dni swoich? Cóż by czynić należało? Czy miałbym pokochać bliźniego mijanego na ulicy, tak jak mógłbym pokochać swą żonę, gdyby istniała? Gdzie podziać się ma człowiek, którego nikt pokochać nie chce i od którego nikt miłości przyjąć nie zamierza? W czymże znajduje się esencja życia?
Oczami umysłu, z ciałem skulonym w wielkim fotelu, oglądałem zniszczona świątynię mojego życia. Czarna dziura w ziemi – oto co z niej pozostało! Patrzyłem słabym wzrokiem, lecz pośród piachu, kurzu i gruzów dostrzegłem na wpół zagrzebaną w ziemi rzecz. Zacząłem kopać rękami; po chwili ujrzałem delikatny kształt, jakby na podobieństwo drewnianej podpory. Czy to możliwe, że coś kryło się pod mym życiem, coś o czym nie miałem pojęcia? Przypatrzyłem się mocniej. Tak; rzecz była wykonana i zostawiona tu przez mych rodziców. Byłem zdumiony, gdyż całkowicie zapomniałem o tej części konstrukcji; zdaje się, iż ja sam to sprawiłem, że owa podpora znalazła się głęboko w ukryciu i zapomnieniu. Klęcząc na brudnej ziemi, gdzieś w zakamarkach umysłu, popatrzyłem w dal z zadumą.
Czyż zrozpaczeni nie chwytają się wszystkiego, co daje jakąkolwiek nadzieję?
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW