Dzień z życia nastolatki z PRL-u
dodano 16.05.2008
Czy zastanawialiście się jak w latach 70-tych radziły sobie i jak wyglądał dzień zwykłej nastolatki? Co ją interesowało i jak spędzała dzień. Jeśli nie to polecam moje opowiadanie i czekam na komentarze
Warszawa nie tonie w śmieciach i długach jak Nowy Jork, nie jest nękana zamachami jak Rzym, ani strajkami listonoszy, jak Paryż. W Warszawie nie zdarzają się wielkie awarie elektryczności, listy wcześniej czy później na ogół dochodzą, a kiedy spadnie śnieg chociaż wszyscy narzekają na zimno i mróz życie w Warszawie wcale nie zamiera. Gdy tak leżąc sobie w łóżku słuchałam, co mama mówi do taty zrozumiałam, że to już ta godzina żeby wstać, ponieważ nie jest wcale tak kolorowo i pięknie w tej naszej Warszawie, jak mówi mama.
Dochodzi już powoli godzina 6.30, co oznacza zakupy. Pogoda za zamazanym i zakurzonym oknem od mojego pokoju powoli się poprawia. Deszcz już przestał stukać w szyby i zza chmur wychodzi słońce. Z wielkim lenistwem i brakiem jakichkolwiek chęci do życia zwlekam się z łóżka, ubieram i idę przywitać się z rodzicami. Nie prowadzimy żadnej pogawędki, gdyż trzeba szybko biec do sklepu po podstawowe rzeczy. Mama już ma przygotowane dla mnie kartki nawet nie trzeba robić listy zakupów wszystko jest napisane co dziś mogę kupić.
Po wyjściu z domu pogoda się o wiele bardziej poprawiła, słońce świeci w zmęczone twarze warszawiaków, którzy wiecznie za czymś gonią, każdy jest obojętny, nikt na nikogo nie zwraca uwagi. W sklepie jak zwykle kolejki, znowu spędzę w nich godzinę. Kobiety jak zwykle, jak to bywa każdego dnia kłócą się o miejsce, inne starsze osoby plotkują, co dzieje się w ich kamienicach - o tym, że dozorca znowu jest nowy, że kolejny zajmuje tylko mieszkanie. Inni się rozpychają są dla siebie niemili, gdzieś z przodu płacze jakieś dziecko - zmęczone z powodu wczesnego wstawania na zakupy. Pewien mężczyzna próbuje udobruchać sprzedawczynie by zamienić wódkę na papierosy. W tym celu uśmiecha się, prawi również komplementy. Zarumieniona sprzedawczyni nie potrafi odmówić mężczyźnie, więc z za lady wyciąga mu paczkę papierosów. W ten właśnie sposób mija jakby niekończąca się kolejka. Po 45 minutach stania w końcu potężna sprzedawczyni drze się w moją stronę. - Co podać? - pyta. Biorę zawsze to samo - chleb, smalec, kawałek kiełbasy, ale o to ostanie oczywiście najtrudniej więc sprzedawczyni proponuje papier toaletowy, gdyż dziś go jest pod dostatkiem. Co mam zrobić? - oczywiście biorę, bo trzeba brać co jest.
wróc do artykułów