Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Okrutny świat zwierząt
dodano 02.03.2007
- Iser, Iser. Gdzie się skryłeś? Nie myśl sobie, że będę cię szukać. Tu jest za gęsto. Nie wejdę tam. Wybij to sobie z głowy. Iser nie igraj ze mną. Cholera, przestaje mi się to podobać!
Przysłuchujące dziewczęta popatrzyły na siebie porozumiewawczo i zaczęły po cichu chichotać. Zrobiło mi się niewymownie głupio, wiecie jedna z tych sytuacji, kiedy człowiek chce uciekać jak najdalej i już nigdy nie wracać. Ale dla mnie w obecnej sytuacji nie było ucieczki. Pomyślałem, że życie jest trochę bez sensu. Przychodziły mi do głowy różne refleksje, ale nie mogłem znaleźć odpowiednich słów, którymi oddałbym właściwie sens moich uczuć. W młodości słyszałem opowieści dziadka o ludach z południa, które wciąż borykały się z problemami natury przyrodniczej. Pytałem wtedy dziadka o życie i śmierć, ale dziadek nigdy nie potrafił udzielić mi zadowalającej odpowiedzi. Teraz moje myśli nie potrafiły odpowiedzieć. Jedna chwila wystarczyła, aby opanowało mnie przygniatające poczucie bezsensu. Z letargu wyrwała mnie dopiero Klementyna silnym szturchnięciem w ramie. –Maurycy- powiedziała –może byś pomógł? Wspólnym wysiłkiem możemy coś zdziałać.- Nic nie zdziałaliśmy. Szkło było jednak zbyt grube, aby garstka owadów gębo-skrzydłowców mogła się z nim uporać. Po wielu próbach rozbicia szkła osunęliśmy się wycieńczeni na ziemię. Na szkle nie zrobiliśmy nawet rysy. Ta okoliczność w wielu z nas złamała ducha. Zaczęły się wzajemne oskarżenie, pretensje, aż wreszcie Ambroży ryknął swym tubalnym głosem: -Powstrzymajcie swe języki! Wszystkim nam jest ciężko, dla nas wszystkich wróg zgotował jednaki los. Ale nie traćcie ducha, bracia, powiadam wam jeszcze dziś napełnimy nasze kanaliki płucne powietrzem na powierzchni. Opiekun w swej dobroci pozwala nam wciąż żyć i póki w mej starczej piersi tli się dech, będę walczył. – Słuchałem go z niesłabnącym zainteresowaniem i coraz większym uniesieniem mimo niedawnej słabości charakteru postanowiłem wziąć przykład ze starego bimbrownika. Jednak jakże trudno było wytrwać w postanowieniu.
Najbardziej dokuczliwa była bezsilność. Uczucie najbardziej okrutne, pozbawiające inicjatywy, skazujące na bezruch. Nie mogłem go znieść, nie mogłem go znieść podwójnie, gdy przy moim boku cierpiała Jadwisia. Nie traciłem jednak ducha. Nagle „to coś” zamontowane w dziurze, w jednej ze ścian klatki zaczęło się obracać i, co mnie przeraziło do granic wytrzymałości nerwowej, zasysać powietrze z klatki, a razem z nim rzesze owadów gębo-skrzydłowców. Jakiż rozległ się pisk. Wszyscy stłoczeni po przeciwległej stronie ściany trzymali się dzielnie, ale po chwili wytrzymałe dotąd mięśnie zaczęły słabnąć i wielu z nas zostało wessanych do otworu, który mimo, że nie wiedzieliśmy dokąd prowadzi, zwiastował śmierć. W przebłysku rozsądku dotarło do mnie, że być może napastnik opracował technikę ułatwiającą transport żywych owadów bezpośrednio do wrzących kadzi. Myśl tą odegnałem od siebie, ponieważ nie miałem żadnych dowodów. Nic też nikomu nie powiedziałem, raczej koncentrowałem się na tym żeby mnie i lubej Jadwisi nie wessało. Po chwili walka z żywiołem się skończyła, a my zlęknieni i niemal bez ducha padliśmy na ziemię jak jeden mąż.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW