Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Bandyci zabili mi syna
dodano 25.09.2009
Mija rok, jak zabili mi syna. Bandyci w czerwonych dresach. Zabili go bestialsko, gdy wracał z meczu.
Te pierwsze wyjazdy to były wielkie nerwy i dla niego, i dla nas z żoną. Ale jak tu mu nie pozwolić, kiedy tak o tym marzył. Pamiętam zresztą, jaką frajdę sprawiały mi w młodości wyjazdy. A on jeszcze bardziej niż ja przesiąkł miłością do klubu. Swój pokój wykleił idolami z boiska, w statystykach był nie do zagięcia, nawet z moich czasów. Każdy wynik śpiewał, pucharowy czy krajowy. Lepiej to wszystko pamiętał niż książki w szkole. Groziłem mu, że jak nie poprawi ocen, zawieszę mu wyjazdy. Czasami coś tam poprawiał.
SZLI JAK ARMIA
Tamten sobotni wyjazd do B. miał być normalny jak każdy. W czwartek spotkali się z szefem klubu kibica na rynku pod pręgierzem. Zapłacili parę złotych za ubezpieczenie, dostali bilet wstępu na stadion. Na dziko nie jechali nigdy. Na takie coś bym go nie puścił. Przed wyjazdem poszedł jeszcze do matki do szpitala zapytać, czy może jechać na mecz. Byliśmy już wtedy rozwiedzeni z żoną, ale zgodę musiał mieć zawsze od nas obojga.
Wieczorem uprałem mu cały ubranie. Nawet adidasy. Wszystko było po to, żeby następnego dnia pojechał jak zwykle czysto i schludnie ubrany...
Tuz przed meczem zadzwonił do mnie, przekazał krótką wiadomość. Potem już go nie usłyszałem i już nigdy nie usłyszę mojego ukochanego syna...
Nasza drużyna przegrała ten mecz zdaje się 0:3. Grupa kibiców, z którą był Roland – 47 osób z autokaru – nie doczekała do końca spotkania. Wyjechali pod koniec drugiej połowy. Tak miało być bezpieczniej. Autokar konwojował policyjny radiowóz, bo tak jest przyjęte. Wyjazd był zgłoszony na komendę u nas, tam przejęła ich miejscowa policja.
Po drodze zatrzymali się w Walichnowych.. Chcieli w tamtejszym zajeździe. To było z 70 kilometrów od miasta, w którym odbył się mecz. Okazało się, że całą tę odległość przemierzali z nimi chuligani z tamtego zespołu. Zajechali prywatnymi samochodami, zaparkowali na polnej dróżce obok zakładów mięsnych. Ze sztachetami, kamieniami, kijami bejsbolowymi w rękach przeszli na drugą stronę ulic. Policjanci schowani w radiowozach opowiadali później, że tamci szli jak armia w czerwonych dresach.
Było ich z 60 chłopa. Najpierw zdemolowali autokar, wybili szyby. Potem ruszyli szukać naszych kibiców po restauracji, parkingu, ogródku. Ci zaczęli uciekać w pole. Roland potknął się i przewrócił. Inni mówili, że dostał kamieniem w głowę i upadł. W każdym razie dorwali go. Rzucili się na niego we trzech. Tłukli kijami po całym ciele. Próbował się zasłaniać. Na rękach zostały ślady – krwawe sińce i zadrapania. Świadkowie z zajazdu opowiadali mi, że tamci katowali go długo. Nikt im nie przeszkadzał. Tylko jakaś dziewczyna krzyczała: „Przestańcie, bo zabijecie dzieciaka!”.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW