Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Trup w szafie pewnej rodziny
dodano 14.11.2008
Prawdopodobnie Marzena kiedyś odejdzie od Igora, a może szybciej otworzy mu okno, by ten wyszedł. Mam nadzieję, że zdąży się coś „zadziać”, zanim jej córka dorośnie i gorzko podziękuje matce za chore dzieciństwo.
Pewnego letniego wieczora Marzena pękła – nie wytrzymała życzliwego, acz natarczywego kazania sąsiadki, która wystąpiła w obronie dziecka. Kiedy ta poznała kulisy sprawy – zdębiała. Choć już od dawna podejrzewała, że rodzina spod szesnastki jest jakaś dziwna, to nie przypuszczała, że za drzwiami rozgrywa się niemy dramat. Pierwsze co przyszło jej do głowy to interwencja w ośrodku pomocy społecznej. Nazajutrz, w porozumieniu z Marzeną, zgłosiła doń zaniedbanie i wyraziła prośbę o natychmiastową reakcję. Oczami wyobraźni widziała zastępy pracowników socjalnych ze swoimi metodami i procedurami; może jakiegoś policjanta, dzielnicowego, kuratora, sąd rodzinny, psychologa. Kogokolwiek i cokolwiek, byleby interwencja okazała się być skuteczna. Wierzyła w to - wszak tyle mówi się o obronie praw dziecka, o niebieskiej linii, o ludzkiej znieczulicy. Marzena była bardziej sceptyczna, nie oczekiwała spektakularnych efektów i szybkich rozwiązań. Dla niej państwo opiekuńcze to bicie piany, głośne akcje i ciepłe posadki.
Powiem szczerze, że Igorowi etykietkę dziwnego typa przykleiłam już podczas naszej pierwszej sąsiedzkiej pogawędki. O ile podejrzewałam go o skłonności socjopatyczne, o tyle nigdy nie przyszło mi do głowy, że w gruncie rzeczy inteligentny człowiek może okazać się tak bezduszną, prymitywną kreaturą. W moim odczuciu ktoś, kto dla swojego widzimisię, dla własnej wygody krzywdzi dziecko, jest jednostką wymagającą leczenia. Lub izolacji. Od kiedy wiem o całej sytuacji nie widziałam się z Igorem, ale prawda jest taka, że gdybym nawet stanęła z nim twarzą w twarz - nie zrobiłabym nic. Choć się we mnie gotuje, nie powiem mu, co o nim myślę, nie splunę i nie puknę się w głowę. Bo choć nie przerażała mnie jego brak jakichkolwiek zahamowań, o tyle świadomość, że obok niego mieszkają moje dzieci oraz to, że mój spontaniczny zryw mógłby zaszkodzić Marzenie - skutecznie studzą me samarytańskie zapędy.
Jedyne, co mogę zrobić i robię, to dzwonię do MOPS, by o sprawie przypominać pracownikom socjalnym. Na samym początku współpracy zapewniano mnie, że akcja „ratujmy Lenkę W.” lada moment ruszy pełną parą; podziwiano mą obywatelską postawę, niemniej zalecano wyciszenie emocji i … cierpliwość. Dni mijały, a komitywa leniwego Igora i szybko zapadającego zmroku (Marzena wychodziła z małą na dwór dopiero po osiemnastej) na dobre uwięziły dziewczynkę w domu. Kiedy dzieci w przedszkolu uczą się nowych piosenek, ona ogląda kolejny mecz w telewizji, samotnie rysuje i bawi się ukochanymi pluszowymi pająkami. Pracownik socjalny pofatygował się pod szesnastkę dwukrotnie - i dwa razy nie został wpuszczony do domu, choć wyraźnie słyszał głos dziecka wewnątrz. To ostatecznie związało ręce służbom socjalnym, a akta Marzeny, z czystym sumieniem, wrzucono do „szuflady zapomnienia” – co oznacza koniec sprawy.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW



















