Trup w szafie pewnej rodziny
dodano 14.11.2008
Prawdopodobnie Marzena kiedyś odejdzie od Igora, a może szybciej otworzy mu okno, by ten wyszedł. Mam nadzieję, że zdąży się coś „zadziać”, zanim jej córka dorośnie i gorzko podziękuje matce za chore dzieciństwo.
Igora nikt nie lubił – ani koledzy w szkole, ani siostry i ojciec. Nie zdziwiło zatem nikogo, że zniechęcony pracodawca ostatecznie rozwiązał z nim umowę o pracę. Bezrobotny Igor nowego zajęcia nie szukał – formalnie przejął opiekę nad dzieckiem w ramach „urlopu wychowawczego”. Marzena sprzedała ziemię „po ojcach”, założyła firmę (na nazwisko męża) i własnymi siłami rozkręcała rodzinny biznes, sklepik „Wszystko za 5 złotych”. Tatusiowa opieka nad dzieckiem ograniczała się do podania dziewczynce przygotowanego przez Marzenę jedzenia, zmiany pieluchy i dorzucania Małej zabawek. Dziecko było skazane na samotność, a tatę oglądało przez szczebelki kojca - ten zaś całymi dniami leżał na kanapie, w objęciach laptopa i telewizora. Kiedy z pracy wracała Marzena, oprócz tulenia i całowania stęsknionej córki, musiała i wyprać, i posprzątać, i ugotować. Nie miała zbyt wiele czasu na to, by rekompensować dziecku chłód ojca. Ich świat stał na głowie – mała chodziła spać z mamą po północy, wstawała przed południem z tatą. Nie wychodziła na dwór, bo nie miała z kim, to było ponad siły i chęci ojca. Ten, z czystym sumieniem, całymi dniami zamykał dziecko w trzydziestometrowym mieszkaniu, w którym palił, a którego sporą część zajmował pupil – amstaf Dżil. Marzena kiedy tylko mogła, zabierała dziewczynkę na spacer – unikała jednak ludzi, bowiem dziecko na ich widok reagowała histerycznie. Świat zewnętrzny był dla Leny zbyt szybki, zbyt głośny i kolorowy – był obcy i po prostu ją przerażał. Marzena też nie garnęła się do ludzi – ich wzrok oceniał, przygniatał i sądził. W ich oczach była po prostu nieodpowiedzialną matką.
Lena skończyła cztery lata – Marzena od dawna przygotowywała grunt pod rozmowę z mężem o przedszkolu dla Małej. Upatrywała w nim szansy na prawidłowy rozwój córki, liczyła na to, że przebywanie z rówieśnikami osłodzi jej żywot. Kiedy do rozmowy doszło, euforia ostatecznie opuściła Marzenę. Igor rzecz ujął krótko: „Lena w przedszkolu? Po moim trupie”! On do pracy iść nie zamierza, będzie siedzieć z Leną w domu do czasu, gdy ta pójdzie do szkoły. Żadne argumenty nie były w stanie go przekonać – ani dobro dziecka, ani czarny scenariusz przedstawiający zdziczała Lenę w szkole, nie skutkowały ani prośby, ani groźby. Igor postawił sprawę jasno: „zapisz dziecko do przedszkola, a zobaczysz” - groził awanturami w placówce, dewastację sklepu, zniszczeniem opinii na osiedlu, cóż - ostatecznie zamknie drzwi na klucz, a klucz połknie. Marzena nie miała ani żadnego asa w rękawie, ani siły, by walczyć. Dręczyła ją tylko myśl, ze musi coś zrobić. I to szybko. Wiedziała, że to dziecko płaci za jej błędy, że to ona, nie Igor, ponosi odpowiedzialność za sukcesywnie krzywioną psychikę Leny. Uknuła plan odejścia od męża, ale dopiero za rok, za dwa – kiedy Mała pójdzie do szkoły, kiedy nabierze sił, kiedy dostatecznie zabezpieczy się finansowo. Odejdzie. Na pewno. Kiedyś.
Trup w szafie pewnej rodziny - zobacz źródło
wróc do artykułów