Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Zapiski z Anglii
dodano 21.07.2010
Opowiadanie oparte na przeżyciach autora w hrabstwach Kent i Sussex w Anglii. W latach 2009 i 2010.
W agencji proszę o pomoc przy wyrobieniu mi NINu. Pozostanie jeszcze homo ofice. We wtorek idę ostatni raz do pracy. Cieszę się bo montowanie wózków jest wyjątkowo nudnym i monotonnym zajęciem, a atmosfera w pracy niezbyt miła. Każdy dodatkowy człowiek jest traktowany jako konkurent odbierający pracę. Ciągle pojawiają się jakieś próby ośmieszania, poniżania. Może chcą mnie sprowokować do awantury albo do bójki i znaleźć pretekst do wyrzucenia. Zawsze to jeden dzień pracy dłużej i parę funtów więcej. Dłużej bym tam nie wytrzymał. Znowu mnie ciągnie do Londynu, szczególnie na Camden. Może za miesiąc jak odłożę trochę pieniędzy przeniosę się tam. W ogóle co ja tutaj robię. Chcę pisać, może także robić filmy rysunkowe, i rysować. Świetnie że dostałem pracę na magazynie, i mam pieniądze na jedzenie i opłacenie czynszu, ale nie o to chodzi. Coraz częściej zadaje sobie pytanie: jak żyć z tego co lubię robić i co chcę robić, a nie z tego co muszę.
Czwartek. Ponura pogoda, jestem drugi dzień bez pracy. Mam okropny nastrój. Idę do banku wybrać pieniądze za pomocą karty, którą otrzymałem w liście dwa dni temu. Okazuje się to dla mnie trochę zbyt skomplikowane, i proszę kobietę w okienku żeby mi wypłaciła sto czterdzieści funtów. Dla pewności pyta mnie o jakieś dane typu dzień urodzenia i adres a następnie mi pieniądze. Po prostu nie wiem jeszcze jak to robić. Siostra z którą rozmawiam przez telefon mówi że to normalne i że wiele osób w Polsce wybiera pieniądze w okienku nie mając karty, albo nie korzystając z niej. W Charity Shopie kupuję sobie ładny, niebieski kubek. To wszystko na co mnie dziś stać. Aha, okazuje się że Anglicy potrafią też pokazać klasę. W Charity Shopie, gdy oglądam jakieś porcelanowe dzwonki sprzedawczyni trąca mnie w bok i mówi - Bi fajn - Nie wiem co odpowiedzieć i uśmiecham się. Faktycznie musiałem wyglądać tragicznie, myślę po chwili gdy wychodzę ze sklepu. Jednak ta zabawna sytuacja poprawia mi trochę nastrój, choć nie na tyle żeby się za coś zabrać.
Piątek, popołudnie. Poszedłem znowu do banku bo nadal nie potrafię korzystać z karty bankomatowej i wybrałem pieniądze na opłacenie zaległego czynszu. Wracając do domu wstąpiłem po mój "pejslip" z poprzedniego tygodnia. Zarobiłem prawie trzysta funtów, czyli całkiem nieźle. Po drodze robię jeszcze zakupy w supermarkecie. Kasjer przy kasie śpiewa, jednak gdy do kasy podchodzi klient z ledwo wypełnionym koszykiem, a na dodatek w koszyku przeważa liczba artykułów w kolorze żółtym i z napisem value, odwraca ostentacyjnie głowę i bezczelnie ziewa. Zaczyna się religia piłki nożnej, w wersji pod nazwą "Mistrzostwa Świata". Obejrzałem pierwszą połowę meczu Meksyk: RPA, podczas którego kibicowałem Meksykowi. Zresztą lepiej grali, i mieli lepszą drużynę. Po szóstej piętnaście rozpocznie się mecz Anglia:USA. Sąsiad już chodzi z ogromną trąbą i rozmawia z mieszkającym naprzeciwko niego pod numerem czwartym Michelem. Obaj są prawdopodobnie po paru cedrach. Podczas meczu Anglia: Meksyk jakieś dwa tygodnie temu, Michael chodził w ogromnej czapie w biało-czerwone szachownice i spódniczce z białych i czerwonych sznurków. Facet raczej po czterdziestce lub przed pięćdziesiątką, bez zębów, a dokładniej z fragmentem jednego zęba. Sympatyczny i pomocny. Gdy się sprowadziłem od razu zaoferował mi swoja pomoc, proponując korzystanie z jego nauczyć i jedzenia. Rzecz jasna nie skorzystałem. Chciał mnie też oprowadzić po domu i pokazać wszystko. Brak zębów nie wprowadza go jak widzę w żadne kompleksy. Zapomniałbym bym, wokół niego podczas pamiętnego meczu Anglia; Meksyk unosił się niezbyt dyskretny zapach saidera. Szósta piętnaście. Urugwaj:Francja. Urugwajczycy przypominają polaków, raczej wolą sobie spokojnie spacerować po boisku, i nie męczyć się. Francuzi natomiast biegają po boisku jak konie. Sobota. Płacę za dwa tygodnie czynszu. Za tydzień poprzedni i obecny. W ten sposób wychodzę na zero, i nie mam już długu! Idę nad morze. Po powrocie włączam telewizję. Trwa właśnie mecz Południowa Korea: Grecja. Za Grecję nikt nie wygra, niestety muszą grać sami. Sąsiad zza ściany, Michael pod numerem jeden krzyczy co chwilę histerycznym głosem - gool - Robi to jak małe dziecko któremu zabrano coś cennego, i stanowczo domaga się zwrotu jego własności, od której zależy co najmniej życie. Następny mecz tego dnia. Argentyna: Nigeria. Trenerem drużyny argentyńskiej jest Diego Maradona. Starannie ubrany mężczyzna z długimi czarnymi zaczesanymi do tyłu włosami, i siwą dokładnie przystrzyżoną brodą wygląda elegancko i szlachetnie, chociaż jest nieco otyły i garnitur ma co tu dużo ukrywać niezbyt wyszukany. Do drzwi stuka Michel, sąsiad zza ściany, ten spod numeru pierwszego. Anglicy mają do mnie trochę pretensji o to że się nie udzielam -bo oni żyją tu wszyscy trochę jak w rodzinie. Podobne wrażenie odniosłem odnośnie osoby Michelle i drugiego Michaela. Michael mówi też że mało jem i że nie dbam o siebie. Przyjmuje te uwagi i uśmiecham się do niego, tak jak on uśmiecha się do mnie. Wieczorem gra Anglia z USA, i to już jest prawdziwe święto. Amerykanie to nie partner do sparingu jak się okazuję ale drużyna która rok temu pokonała w ważnym spotkaniu Hiszpanię, dwa do zera. I w związku z tym remis anglików nie jest w żadnym wypadku porażką, ani powodem do wstydu. Po meczu przypomina mi się moja rozmowa z Kelly w banku, podczas której Kelly pokazuje mi na migi za jakie rodzaje sportu mogę dostać odszkodowanie a za jakie nie, co robi na mnie naprawdę fantastyczne wrażenie. Więc gdy mówi o jeździe na motorowerze i motocyklu, wydaje z siebie dźwięki w rodzaju - brr - i układa ramiona jak osoba prowadząca motocykl. Kiedy mówi o skokach na dżampie wyraża to także za pomocą gestów naśladując skok. Całość jest naprawdę bardzo śmieszna i zabawna.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW