Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Zapiski z Anglii
dodano 21.07.2010
Opowiadanie oparte na przeżyciach autora w hrabstwach Kent i Sussex w Anglii. W latach 2009 i 2010.
Jest grudzień, ja znowu szukam pracy. Pojechałem zimą na święta do Polski żeby odwiedzić rodzinę. I tak zostałem. Poleciałem w styczniu do Londynu a w Londynie zima stulecia. Pokręciłem się trochę po mieście i poszedłem na dworzec. Wróciłem autokarem. Teraz siedzę tu i od dwóch miesięcy szukam pracy przez internet, co chyba nie jest najlepszym pomysłem. Czy kocham Radom i region w którym przecież urodziłem się i wychowałem. Chyba nie. Nie mówię źle o miejscu mojego urodzenia ani też nie zachwycam się nim ponad miarę, chociaż patriotą lokalnym jestem. Nie powiem jednak chyba tak jak kiedyś powiedział Gombrowicz - Żegnaj miasto - A co powiedział Sedlak i Malczewski? Tego nie wiem. Takie to cichociemne miasto. Niby nic a takie kamienie szlachetne rodzi ta ziemia.
Przyjechałem jednak w końcu, bo w Polsce głównie piszę i robię korektę moich opowiadań. Świetnie, niemniej nie mam żadnego pomysłu na życie, to znaczy jak się utrzymać z pisania, lub z jakiegoś innego zajęcia. Na mój list wysłany przez internet odpowiedziała pani Małgorzata - odpisała że mogę przyjechać, jeśli chcę na "interviu" i może mnie przyjmie do pracy. Jechałem chyba ze trzydzieści godzin. Albo i więcej. Najpierw autokarem z Radomia do Portsmouth. Wysiadłem na przystanku naprzeciw dworca kolejowego, niedaleko portu i tego pięknego starego statku. Na ławce na której przysiadłem na chwilę, zobaczyłem później dziewczynę podobną do A. z utlenionymi na blond włosami. Potem z Portsmouth przyjechałem autobusem regionalnych linii do Bognor. Przez Chichester. Znalazłem "b and b" przy Chichester Street numer 8, za średnią cenę, jak myślałem wtedy -chociaż teraz uważam że za dość wysoką- przynajmniej na moją kieszeń. To jest za dwa dni zapłaciłem pięćdziesiąt funtów. Jutro, czyli w poniedziałek o dziesiątej rano mam spotkanie w sprawie pracy. Jestem wykończony tą podróżą i dwoma prawie nie przespanymi nocami. W głowie mam zamęt i słowa mi się mylą Pokój jest duży, całkiem gustowny i miły. Jedyny minus to to że trzeba schodzić na papierosa przed dom, ale dzięki temu mniej palę. Teraz nie popuszczę. I ostro zabieram się za szukanie pracy i mieszkania. Okolica jest nadmorska a przy okazji doby klimat, i mam nadzieję sympatyczne krajobrazy. Pokój naprawdę jest ogromny i ma ze trzydzieści metrów kwadratowych, ale trzeba za niego płacić aż 25 funtów za noc. Razem z dużym śniadaniem. Tak zwanym "kontynentalnym" W poniedziałek jadę na rozmowę w sprawie pracy do tego całego Pagham. Za taksówkę płacę dziesięć funtów. Spotkanie odbywa się w tak zwanej kantynie zakładu pracy, czyli po prostu w stołówce i jest tam jeszcze jakieś dziesięć osób oprócz mnie. Niektórych przyjmują od razu i każą im przyjść następnego dnia na szkolenie z bhp, innym w tym mnie mówią że zadzwonią. Pani M. podczas spotkania pozwala sobie na złośliwe żarty z ludzi starszych i mniej zaradnych, i widać że jej to sprawia przyjemność. Nie chciałbym chyba tam pracować. Nie to nie. Jednak jakby tego było mało ubiegłoroczna sim karta "Lebary" [okazuje się że] nie działa. Nie dowiem się więc, choćby z czystej ciekawości czy zostałem przyjęty. Wcześniej w autobusie zostawiam okulary. Nic to, mam we wtorek kolejne spotkanie w Runcton. Zadzwoniłem pod numer telefonu który podał mi spotkany wcześniej na przystanku polak. Pani przez telefon mówi żebym przyjechał o 14 na szkolenie. Wydaje na taksówkę jeszcze więcej, a kobieta prowadząca auto nie podwozi mnie jak się okazuję pod właściwe miejsce, lub spotkani Polacy oszukują. Chodzę i szukam. Telefon na ironię losu wyładował mi się, więc nie mogę się do niej dodzwonić i dowiedzieć gdzie to dokładnie jest. Podejmuję decyzję że wracam. Kiedy czekam na przystanku przeglądam słownik, nagle podjeżdża autobus, wbiegam szybko. I, niestety okazuję się że zostawiłem na przystanku telefon. Mam teraz 84 funty. Zapomniałem dodać że rano wynająłem pokój za okropnie wysoką cenę, 80 funtów na tydzień. Teraz muszę wybierać. Wracać za te 84 funty do polski czy zostać. Do zapłacenia brakuje mi cztery. Może coś wymyślę. Na żadne hurtownie i farmy już nie jadę. Na podróże po okolicznych wioskach wydałem sporo pieniędzy. Nie mam teraz nawet na kupno nowej sim karty, bez tego o znalezieniu pracy trudno nawet marzyć. Zobaczę jutro jak wstanę, jest tu agencja i może przynajmniej uda mi się zostawić cv. Szkoda że nie posłuchałem swojego snu i porannego nastroju. Zaoszczędził bym piętnaście funtów, ale poczucie winy by mnie zagryzło. Trudno, jak ma się takiego wewnętrznego kontrolera w sobie to się nic nie poradzi. Może jednak? Kontroler i wewnętrzny tyran męczy mnie i dręczy cały czas jakby chciał mnie zabić, jednak zaczynam powoli rozumieć że nie powinienem teraz pracować ani szukać pracy. Myślę o przyszłości i przybiera to postać skrajnej histerii, żeby nie powiedzieć paranoi. Zupełnie jakbym najadł się amfetaminy i miał poamfetaminowego kaca. Własnego pogrzebu co prawda nie widzę ale panikuje i to ostro. Mam nadzieje że umrę z głodu zanim termin wypowiedzenia mieszkania minie. Generalnie katastrofa. Jednak powoli zabieram się do tego co robię i lubię. Na pierwszy ogień idzie rysowanie. Widać że w stanach skrajnego napięcia psychicznego pojawia się u mnie potrzeba kreowania siebie poprzez rysowanie i malowanie. Możliwość, albo jak wspomniałem wcześniej, potrzeba. Robię też sporo zdjęć nad morzem i w parku, i filmuję morze. Powoli uspokajam się i zdaje sobie sprawę że muszę pogodzić się ze swoim losem i ze sobą. Już nie mam zamiaru umrzeć. Będę szedł południowym wybrzeżem Anglii w stronę Dover. No i oczywiście wędrując, robiąc zdjęcia, filmy, i zwiedzając. Następnie kiedy przejadę kanał będę wędrował wybrzeżem kontynentalnej europy. Aż dotrę do Polski. Do Polski się też nie śpieszę, bo tam może na mnie siedzieć ZUS. Dlatego przecież wyjechałem, a właściwie uciekłem. Obawiałem się że mogą mnie zamknąć a w więzieniu zatłuc. Kto się na mnie uwziął i dlaczego, nie wiem. W każdym razie nie mam zamiaru siedzieć w więzieniu. Nawet gdyby nie wiązało się to z większymi represjami, i z popełnieniem tak zwanego "samobójstwa" włącznie. Oczywiście mam swoje teorię na ten temat, związane z moim pobytem w Krakowie przed dziesięcioma laty. Kiedy wróciłem w 2008 na miesiąc do Krakowa, ktoś chciał mnie zabić gdy przechodziłem na drugą stronę ulicy Limanowskiego, na początku kwietnia, w południe. Facet najeżdżał na mnie trzy razy, a ja odskakiwałem na bok. Siedzący w samochodzie mężczyzna, na oko po trzydziestce, okrągłej budowy twarzy, łysiejący lub z ogoloną głową wyglądał na pół profesjonalistę. Wszystkie szczegóły w ubiorze starannie dopięte na ostatni guzik. Żadnych znaków szczególnych. Wszystko nowe i typowe, nie wyróżniające się. Podobnie czarny, nowy samochód, nie znanej mi marki. To znaczy że gość był z mafii albo ze służb. Albo z jednego i z drugiego, bo związki policji, administracji, służb specjalnych i mafii są u nas powszechnie znane. Na schodach znalazłem pięć funtów! Więc mam już pieniądze na opłacenie czynszu.
Trochę o ludziach. Właściciel [?] b/b położonego przy Chichester Road który ma na imię Michael jest dosyć komunikatywny i łatwo jest mi się z nim dogadać. Jeśli czegoś nie rozumiemy, tłumaczymy to sobie na migi. Jego żona[?] jest prawdopodobnie architektem i wykłada na miejscowym uniwersytecie. Trudno jest mi się z nią porozumieć, jednak wynajęła mi pokój, dokładnie flat w sąsiednim prawie domu, a konkretniej przy Annandale Avenue 73. Jest trochę ostra w rozmowie lecz czuję że mi pomaga. Sąsiedzi. Sąsiadów widziałem raz albo dwa. W sąsiednim pokoju mieszka chłopak z jednym zębem i jest mocno połamany, a na dodatek kuleje. Sympatyczny. Widziałem jeszcze dwie kobiety po czterdziestce. Także wyglądają na sympatyczne. Zamieniłem z nimi po dwa słowa. Wszyscy w mieszkaniu kopcą faję. Poza tym jest spokój i słychać przez otwarte okno ptaki. Na ulicy spotykam kilka razy parę, chłopaka i dziewczynę. Chłopak ma na imię Grzegorz i nieźle zna angielski, przynajmniej lepiej potrafi się porozumiewać po angielsku ode mnie. Zawsze bardzo się śpieszy. Dziewczyna jest bardziej komunikatywna. Rozmawiam jeszcze kilka razy z ludźmi z polskiego sklepu, położonego naprzeciw dworca. Z dość ładną dziewczyną o urodzie łemkowskiej i chłopakiem. Chłopak jest podobny do jednego z gości z mojego miasteczka którego kiedyś widziałem w "Jemiole" kiedy byłem tam z A. Byłem też kilka razy w drugim polskim sklepie, teraz jednak kiedy nie mam pieniędzy nie chodzę do sklepów.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW