Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Naprawę uczelni trzeba zacząć od zmiany paradygmatu –
dodano 13.04.2010
Reform szkolnictwa wyższego i nauki mielismy ostatnio mnóstwo. Zadna nie zmieniła spraw zasdniczych. Ostatnia reforma kontynuuje ten trend.
Przeorganizowanie nauki. Konkurencja, konkurencją, ale jak się już coś udało osiągnąć, to warto byłoby toto zaklepać dla siebie i mieć z tego coś więcej niż mołojecką sławę odkrywcy. Szczególnie wtedy, gdy odkrycie nie jest najwyższych lotów i jakiś cwaniaczek mógłby to zauważyć. A najlepiej zapewnić sobie wyłączność i tłuc monopolową mamonę. Nie jest to ani jedyny ani najważniejszy powód organizowania nauki w katedry, instytuty czy czasowe nawet zespoły. W dzisiejszej rzeczywistości nie jest to jednak powód pomijalny ważny. Dobra organizacja konieczna jest w każdej działalności. Ale przerost formy nad treścią owocuje nie tyle sukcesami, co pozoranctwem, bo jakoś przecież trzeba uzasadnić fakt pobierania dodatkowej forsy i dyktowania innym co mają robić. Odpowiednio silna i skomplikowana hierarchia to najlepszy sposób na udupienie tak podobno pożądanej relacji mistrz – uczeń. Myślę o normalnej współpracy, a nie o sytuacji, gdzie mistrz nie ma dla ucznia czasu lub zleca mu tylko do wykonania jakieś proste czynności (np. robienie kawy). Wszyscy o tym wiedzą i wszyscy – no może prawie wszyscy – o tym milczą. W nauce jest chyba nawet gorzej niż w innych miejscach, bo dopracowała się ona znakomitych sposobów rozmywania odpowiedzialności; rady takie_i_owakie, kolegia_do_spraw i inne ciała co ani głowy (do myślenia) ani dupy (do bicia) nie mają, ale na które zawsze coś można zwalić. Do trochę innej kategorii zaliczyć można przeróżne „regulacje” ustalające tzw. uprawnienia. Tu chachmęcić można do woli, bo są one tak skonstruowane, że mierzyć trzeba obiekty niemierzalne (np. stopień uczoności). Fajnie jest czytać o tym jak to same tylko tytuły i stopnie takie uprawnienia dają, albo ilu trzeba doktorów zwykłych na jednego habilitowanego (naprawdę jest taki przelicznik w projekcie!). Ilu tych habilitowanych trzeba na jednego noblistę nie napisano.
Nihil novi Ten proces trwa od wielu lat! Czy nikt tego nie widzi? Uczelnie nasze budują się na potęgę. Czy naprawdę jest co w te nowe mury włożyć? Czy nie lepiej byłoby wydać tę forsę na kawę dla seminarzystów? Istotą uniwersytetu jest właśnie takie gadanie, bo tylko tak „korporacja nauczanych i nauczających” dochodzi do prawdy. Ale tego nikt nie chce. Studenci chcą zostać „nauczeni”, a wykładowcy chcą nauczać. To na pewno łatwiejsze niż partnerska dyskusja, gdzie trzeba poszukać argumentów. Ale studiowanie wyklucza nauczanie. Od nauczania to są szkoły zawodowe. I tu jest kłopot z forsą, bo uniwerek ma większy „prestiż”, więc uczeni uniwersyteccy zara-biają lepiej niż ich koledzy w zawodówkach. A żeby było jeszcze lepiej przyjmują tabuny studentów, bo na tym się zarabia. W Wydziale Zarządza-nia, gdzie pracowałem, na jednego pierwszoetatowego pracownika, z portie-rami i sprzątaczkami włącznie przypadało ponad 20 dyplomantów. I wszy-scy o tym wiedzieli.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW