Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Naprawę uczelni trzeba zacząć od zmiany paradygmatu –
dodano 13.04.2010
Reform szkolnictwa wyższego i nauki mielismy ostatnio mnóstwo. Zadna nie zmieniła spraw zasdniczych. Ostatnia reforma kontynuuje ten trend.
Przejdźmy do konkretów. Nauka pada trochę ofiarą własnego rozwoju. Nikt chyba nie jest dziś w stanie przerobić informacji z jego tylko naukowej działki. Wiele odkryć jest dublowanych, a chęć wypromowania własnego „podejścia” powoduje, że ludzie o tych samych sprawach gadają różnymi formalizmami i przestają się rozumieć. Pracowałem kiedyś z facetem, które-go hobby było liczenie efektywności pracy naukowej. Nie chcę zanudzać opisem metody, ale wychodziło mu, że najlepsze instytucje amerykańskie (np. w Harvardzie) miały sprawność 3 – 5 procent. I według jego rachunków ta sprawność stale malała. Zajmujący się podobnymi sprawami prof. Galar z Wrocławia prowadził bardzo ciekawe symulacje zachowania nauki jako ca-łości. Uzyskiwał wyniki znacznie „gorsze” od mojego kolegi.
Nauka to głównie dyskusja To są trendy globalne, których uczeni polscy nie zmienią. W najlepiej mi znanych, kieleckich, uczelniach, tak na luzie, przy kawce czy piwku, o nauce gadają tylko odmieńcy. Ja nie znam żadnych normalnych, cotygodniowych seminariów, gdzie „nauczani i nauczający wspólnie poszukują prawdy”. Nie chodzi o oderwane od siebie referowanie cudzych czy (rzadziej) swoich wyników, ale o toczącą się przez cały rok akademicki dyskusję, w której te cudze wyniki są tylko ciekawą dygresją. Teoretycznie, to jest to zadanie katedr i zakładów, więc można łatwo spraw-dzić jak się z niego wywiązują. Pełniący kierownicze funkcje uczeni nic jeno cięgiem coś organizują i zdobywają (forsę). Aż dziw bierze, że nasza nauka tak wielkie zapały organizatorskie przeżyła. Mający tylu organizatorów przedsiębiorca zbankrutowałby po tygodniu. Ale uczelnia zbankrutować nie może, a jej władze mogą wypłakiwać kolejne dotacje.
Konkurencja? Tak, ale w rozsądnych granicach. Jest wiele przyczyn coraz to powszechniejszej niechęci do naukowej dyskusji na otwartych seminariach. Jedną z ważniejszych (jeśli nie najważniejszą) jest ich finansowa bezużyteczność; za gadanie na seminarium nikt nie płaci. Jest jednak i inna – trochę chyba niedoceniana – przyczyna; obawa, że oto kolega może niedopracowany, a prezentowany na seminarium, pomysł „oszlifować” i przedstawić jako własny. Plagiatu nie będzie. Co więcej, to właśnie oryginalny autor pomysłu uznany być może za plagiatora. Pomysły opłaca się więc prezentować wyłącznie w odpowiednio dojrzałej postaci, a najlepiej już po ich opublikowaniu. Można to zrobić gdziekolwiek, byle szybko. Ale to właśnie powoduje prezentowanie pomysłów „niedomyślanych”, którym trudno jest konkurować z dopracowanymi tekstami. Nawet gdy te ostatnie zawierają wyniki w jakimś sensie „gorsze”, ale opakowane w lepszą formę. Lepszą językowo, redakcyjnie i „układowo”, szczególnie gdy pisane są „pod konkretnych recenzentów”. Z drugiej strony krytyczna dyskusja nad grubo zarysowanymi – takimi jeszcze nie do publikacji – ideami jest najlepszym sposobem ich dopracowania. Ale to wymaga normalnej współpracy, a nie konkurencji. Można powiedzieć, że problem jest wydumany, bo przecież dyskutować można np. na prowadzonym przez „uczonego” seminarium dla studentów. W silnych, dobrych, uczelniach może i można. W prowincjonalnym „uniwersytecie” ze studentami sensownie pogadać można na wiele tematów, ale akurat raczej nie o nauce. To jest ten zasadniczy czynnik różnicujący uczelnie. Na te dobre przychodzą ludzie, z którymi „uczony” może pogadać, a na te gorsze nie. Ale na dobrych uczelniach seminaria są w jakimś sensie „międzypoziomowe” i uczestniczą w nich zarówno studenci jak i inni (poza oficjalnie prowadzącym) „uczeni”, więc koło się zamyka. Czemuś głupi? Boś (naukowo) samotny. Czemuś samotny? Boś głupi (i pracujesz w kiepskiej uczelni). Można, oczywiście, prawić o geniuszach, co to po kilkaset kilometrów na naukowe dysputy jeżdżą lub z nosem w komputerze siedzą i przez Internet o nauce gadają, ale na dziś przynajmniej, zbyt wiele mamy wiedzy (czy kandydatek na wiedzę) nietransferowalnej i mimo całego – niemałego w końcu – postępu technicznego nie widać realnych możliwości zastąpienia np. kawiarnianych dyskusji Banacha i jego kompanionów przez pogaduszki na Skajpie (choć to jest chyba najbliższe ideału). Ale generalnie trudno jest z kimkolwiek równocześnie współpracować i konkurować. Nawet wtedy gdy mówimy o współpracy w ramach zespołu i konkurowaniu zespołów w ubieganiu się o profity. Bo te profity trzeba potem podzielić, a to już takie łatwe nie jest. O takich duperelach jak konkurowanie szefów ze swoimi podwładnymi pisać mi się nawet nie chce. W układzie kooperacja – konkurowanie akcent pada zdecydowanie na to drugie.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW