Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Pajączki
dodano 29.01.2007
Opowieść o tym, jak drapieżni marketingowcy żerują na emerytach.
Chociaż był jeden impuls, który mnie intrygował, a którego powiem szczerze, nie wypróbowałem. Na plakatach w pośrednictwie, jak przypominam sobie, tuż przed wiosną, wisiały reguły konkursu o szumnej nazwie: „Pamiętniki Bezrobotnych”. Słowem, co tu dużo mówić mogłem spróbować! Mogłem pomóc socjologom z Uniwersytetu Warszawskiego zrozumieć splot galaktyczny, tak często mnie motywujący do intensywnego myślenia.
Na nowe buty zarobiłem praktycznie nieoczekiwanie, któregoś dnia zarekomendowano mnie jako człowieka mogącego wykonać pewne rekwizyty do przedstawienia: „Antygona Projekt” - Chodziło o warkotki i inne instrumenty, przy pomocy których tworzyli muzykę Aborygeni. Dziwne, ale czasem w życiu splot możliwości dzieje się w tak abstrakcyjny sposób, iż trudno szukać w nim logicznego znaczenia. Gdy sięgam pamięcią do momentu, w którym wykonałem pierwszą warkotkę, a potem kolejną i kolejną, to dwa odczucia graniczne mi towarzyszą - śmiech, a z drugiej strony powaga. Tak jak i dziś, tak i wtedy byłem bezrobotny; świeżo po maturze, starając się zarobić pieniądze na studia. Chwytałem się rozmaitych sposobów, rezultat był jednak żaden! Pewnego dnia wpadłem na pomysł szaleńca! Postanowiłem, że najpierw wytnę ze sklejki wrzeciona, potem pomaluję je w ozdobne ornamenty, wywiercę otwór na sznurek i zacznę machać warkotkami na festynach rodzinnych. Tak też zrobiłem, tyle że nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów, nie sprzedałem żadnego instrumentu. Potem jeszcze próbowałem sprzedaży w centrum miasta, ale również efekt był mierny. Cały wysiłek, który włożyłem, zaowocował od nadmiernego machania przez cały dzień odciskami na palcach i jednym egzemplarzem sprzedanego wrzeciona. Kwota pięć złotych, za którą mogłem sobie kupić przysłowiowe... Tak właśnie wypłynąłem w przestrzeń publiczną, wystawiając się zarazem na pośmiewisko całego miasta.
Po kilku miesiącach kręcenia warkotkami w rozmaitych miejscach, bez założenia zarobkowego, zrodził się w moim umyśle koncept przeprowadzenia performance. Na miejsce przedsięwzięcia wybrałem opuszczoną fabrykę płyty wielkiej, będącą reliktem PRL-u. Sumą zdarzenia było wykorzystanie mojej pracy w przedstawieniu około artystycznym. Nawiązaliśmy wówczas - i tu proszę zobaczyć, co z tego machania wynikło - współpracę z lokalną telewizją. Można było patrzeć w TV na swoją gębę i cieszyć się faktem, że nie macham wrzecionami ja sam, ale wespół ze mną, trudzą się moi znajomi. Na ekranie jest dużo ognia, fajnych obrazków. Słowem: otwarcie, wstęp i preludium. Jednak w ujęciu realnym, machanie było tylko machaniem, bez żadnego profitu. Pieniądze na studia otrzymałem od zadłużonego na pokaźną sumę ojca. Jednak, gdybym nie wystawiał się jako eksponat na jednej z głównej ulic miasta, a w późniejszym czasie, nie przykładał do wykonywania innych instrumentów, nie eksperymentował z nimi na ulicy, to nie miałbym kasy ani butów. Znowu uparcie myślę o tych butach, a to chyba dlatego, że kiedyś słyszałem z ust jednego człowieka anegdotę o tym, jak można rozpoznać prawdziwie potrzebującego myśliciela, naukowca lub artystę. Może wam się to wyda śmieszne, ale właśnie po butach.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW