Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Co z tą pracą?
dodano 09.08.2008
Czyli impresje o pracy w Polsce.
Było nas trzech: wysoki, szczupły milczek z Katowic: postać dla mnie dość tajemnicza. Patrząc na niego zacząłem rozumieć dlaczego to właśnie na Śląsku, pomijając uwarunkowania geologiczne, znajduje się tyle kopalń węgla. W pracy był gotowy wykonać każde, nawet najtrudniejsze zadanie. Nie przeszkadzał mu mróz, deszcz, zmęczenie był zacięty do granic. Drugi - gruby cwaniura, przeciwieństwo „milczka”. Do niedawna TIR-owiec, lubiący pogawędzić i poleżeć, podśmiewując się z pracowitości kompana i zaskarbiając sobie przez to, o dziwo, względy szefa, który też lubił pośmiać się z „milczka” i jego pracowitości. Byłem wreszcie także i ja, czyli zagubione dziecko, szukające zarobku na drugi semestr studiów. Żaden z nas nie miał podpisanej umowy, ryzykując codziennie swoje życie na oblodzonych dachach. Uparcie chcieliśmy wierzyć, że pracując tak ciężko na pewno zaskarbiamy sobie względy pracodawcy. Zresztą, umowy Tadzik przynieść miał lada dzień, a my postanowiliśmy nie naciskać szefa w kwestii formalności..
Pan Tadek był zadowolony, robota szła. Każdy miał jakieś zobowiązania – ja akurat studia i spłacenie czesnego. Wypłatę mieliśmy dostać dzień przed Świętami Bożego Narodzenia. Wszyscy aż zacierali ręce na myśl o tym co kupią swoim bliskim, wypłacane kwoty miały być bowiem spore. W dzień wypłaty, czyli w przeddzień Wigilii, Pan Tadek wysłał SMS-a z informacją, że jest teraz zajęty spędzając święta z rodziną i że wypłaci pieniądze po świętach. Nie wypłacił. Dowiedziałem się w agencji pracy, przez którą dostałem tę ofertę, że im z kolei nie zapłacił za pośrednictwo. Pół miesiąca pracowałem za darmo, na święta zostając bez grosza.
Po tym wszystkim straciłem zupełnie wiarę w to, że w Polce może mi się udać, od tamtej pory moje relacje z pracodawcami w ojczystym kraju są już całkiem inne: podejrzliwe i raczej chłodne. Pracować jednak musiałem, pomimo usilnych prób żywienia się światłem lubiłem jeszcze czasem zjeść śniadanie.
Pojawił się on Amerykanin - Polak - Kanadyjczyk, właściwie człowiek multikulturowy. Coś dla mnie, myślałem, w końcu może ktoś kumaty - kto łyknął trochę świata i wie, jak to jest żyć i pracować normalnie - wie jak to jest być normalnym szefem. Właściwie byłem o tym przekonany. Nosił czapeczkę, krótkie spodenki i był prawdziwym kowbojem: pomimo braku licencji na wykonywanie zawodu, zatrudniania ludzi „na lewo” i nieposiadania zezwolenia Sanepidu na sprzedaż produktów spożywczych, od 3 lat radził sobie całkiem nieźle. Miał wypożyczalnię rowerów i robił wycieczki dla klientów z zagranicy. Pracowałem od 9tej do 16tej, stawka 5 zł/h, bez umowy na tzw szeroko pojętym „okresie próbnym”. W zamian za zaawansowany angielski i pełną dyspozycyjność. Byłem już wtedy doświadczonym wyjadaczem - wiedziałem, że pracując bez umowy pieniądze chcę dostawać codziennie - tak tez się umówiliśmy. Szło nieźle przynajmniej na początku. Praca wydawała się prosta. Byłem przyparty do muru, musiałem gdzieś pracować, resztkami sił łudziłem się, że Tadek zadzwoni i przepraszając mnie na mentalnych kolanach, odda mi moje pieniądze. Lecz chleb dalej nie taniał a moje buty i żołądek nie stały się zjawiskami eterycznymi. Marcel wydawał się być w porządku. Po jakimś czasie zorientowałem się, iż w istocie był to nad wyraz zgorzkniały, narzekający na wszystko człowiek – „wszystkim” byłem w tym przypadku ja. W momencie, gdy dochodziło do chwili wypłaty, robił to tak, jak gdyby ruchem dawania chciał mi te pieniądze odebrać. Całe wyluzowanie w tej chwieli pryskało, był skrupulatny co do 50 gr. Nie wiem czy była to manifestacja jego amerykańskiej biznesowej połowy, czy fantazyjnej słowiańskiej duszy. Po miesiącu pracy za 5 zł, będąc na każde skinienie mojego szefa, poczułem, że coś tracę. Spostrzegłem moich znajomych żyjących w Polsce i świetnie prosperujących. Myślałem, że to ze mną jest coś nie tak. Sprzedawanie tak tanio każdej bezzwrotnej godziny i tak krótkiego przecież życia wydawać mi się zaczęło profanowaniem samego siebie. Czułem się jak frajer, który na swoich plecach daje zarabiać innym. W końcu zwolniono mnie i zastąpiono nowym modelem. Nie byłem już w stanie z uśmiechem na ustach znosić ciągłych pretensji za to, że trzeba mi w ogóle za coś płacić.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW