Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
the Forgotten
dodano 02.11.2009
Tam, gdzie anioł mówi dobranoc, a diabeł skamle prosząc o łaskę.
***
Idę ciemną ulicą. To takie dziwne uczucie. Przejście z ciepłego światła w zimny mrok. Za każdym razem. A przecież powinnam się już przyzwyczaić. W końcu jedną z naszych cech jest szybsze przyswajanie się do nowych warunków. A to już jest rutyna. Że raz na dobę schodzimy na Ziemię. Zerkam przez ramię. Jared idzie kilka metrów za mną, ubezpieczając tyły. Nikt nas nie widzi, nikt nie słyszy. Nikt nie ma prawa dowiedzieć się o naszej obecności. Nagle cała kolumna staje na niemy rozkaz Corusa. Natrafiliśmy na linie zabezpieczające. Jeden z aniołów podchodzi na skraj chodnika i coś tam majstruje. Nigdy nie byłam dobra z omijania zabezpieczeń. Moim żywiołem jest walka. Dlatego to właśnie Jared jest moim partnerem. Dlatego na zmianę ubezpieczamy tyły. Już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu dotrzemy do kryjówki demonów. Prawda, daliśmy ciała. Wszyscy. Gnieździli się tu ponad trzy tygodnie. Ale nikomu z nas nie przyszło sprawdzać, czy nie założyli tu gdzieś bazy wypadowej. Przecież to sam środek naszego terytorium. Najciemniej pod latarnią. Ale trudno. Wystarczył ich jeden błąd. Nie wzięli pod uwagę tego, że prowadzimy statystyki pojawiania się demonów na ziemi. Jak zwykle pokazali, że są istotami o mniejszych mózgach. No cóż.. teraz przyjdzie im za to zapłacić. Szczególnie, że hańbą okrył się cały mój oddział. Ominięcie zabezpieczeń zajmie trochę czasu. Niecierpliwie się. Wiem, że Jared również. Już za chwilę kolumna zmieni szyk i to my będziemy szli na czele, likwidując ewentualnych strażników. Dopiero wtedy reszta ruszy za nami. Gdy oni będą szli, my prawdopodobnie dotrzemy już do głównego celu. Mam tylko nadzieję, że po drodze natrafimy na demony. Czuję w sobie rządzę krwi. Wiem, że moje oczy płoną niezdrowo czarnym ogniem. Widzę ich odbicie w czarnych płomieniach oczu Jareda. Jesteśmy pod pewnymi względami podobni. Obydwoje poszukujemy śmierci. Jesteśmy jej wysłannikami. Chcemy umrzeć, ale też chcemy zabrać ze sobą tyle istnień ile to możliwe. Widzę, jak Jared drży. Czy zastanawia się, co popchnęło go do tego wyboru? Ja myślę o tym cały czas. To zapewnia mi siłę w walce. Nie pozwala się poddać. Bo nie wolno mi porzucić nadziei. Bo nic nie wolno mi zostawić. Wreszcie słyszę upragnione, ciche kliknięcie. Zamek zdjęty. Patrzę na Jareda. Oboje się uśmiechamy. Wiemy, że mamy tylko siebie. Że za każdą taką akcją kryje się podróż do piekła. Podróż w głąb siebie. Spychamy nasze jestestwo na sam brzeg istnienia, zostawiając tylko instynkty i więź, która nas łączy. Nasze oczy powoli ciemnieją. Wyjmuję miecz. Jared preferuje pistolety, ale jesteśmy mistrzami w posługiwaniu się każdą bronią. Po prostu tym walczy się nam lepiej. Oddział rozstępuje się na boki, przepuszczając nas do przodu. Starym zwyczajem, kiedy jeszcze jestem w stanie myśleć trzeźwo podchodzę do Carusa, żeby dał nam błogosławieństwo. Żeby Imię było z nami, bo w szale walki nie będziemy myśleć o niczym innym niż o krwi.
Słyszę wołanie Jareda, nie ma chwili do stracenia. Krew. Krew. Krew nam śpiewa. Czujemy ją. Czujemy, jak płynie w tych niegodnych żyłach. Jak woła do nas, żebyśmy ją wypuścili. Ona nie chce tam być, chce być wolna. Pochylam się, przygotowując się do skoku. Wiem, że Jared robi to samo. Jeszcze chwila i ruszymy do ataku. Lokalizuję najbliższego strażnika i ruszam. Jesteśmy szybsi niż wiatr. Zatapiam ostrze w ciele demona, jednocześnie skręcając mu kark.
- Zostawcie coś dla nas – dochodzi mnie jeszcze głos, uśmiecham się. Niedoczekanie.
Biegnę pod mur z lewej strony i wskakuję na dach. Rzucam nożem w upadłego, doskakując i obcinając mu głowę. Przeskakuję na następny budynek, żeby zdjąć kolejnych trzech strażników. Jared zajmuje się tymi na dole. Mam tylko nadzieję, że to właśnie mi skapnie dziś więcej krwi. Pierwszego pchnęłam mieczem, drugiemu złamałam kręgosłup w odcinku lędźwiowym, poprawiając prawym prostym w twarz. Trzeci związał mnie krótką potyczką, ale zamiast po prostu po cichu umrzeć, stracił nogi, a zaraz potem głowę. Czuję ekscytację. Krew spływa mi po rękach, mam ochotę krzyczeć z radości. Wiem, że Jared czuje to samo. Zeskakuję do niego, bo na górze nie ma już nikogo. Widzę jego twarz wykrzywioną wściekłością. Moja wygląda tak samo. Ale jesteśmy szczęśliwi. Jednocześnie ruszamy w stronę głównego budynku. Nikt nie stoi nam już na drodze. Prawdopodobnie wszyscy już wiedzą, że tu jesteśmy. Że jest nas więcej niż dwoje. Ale nie obchodzi mnie to. Ważne jest tylko zabijanie i krew. Wchodzimy przez drzwi, które walnęły o przeciwległą ścianę po kopnięciu przez Jareda. Wyciągnęłam pistolet i strzeliłam prosto między oczy demonowi, który nie zdążył się schować. W tym samym momencie Jared strzelił mi ponad ramieniem. Wiedziałam, że jest za mną upadły, ale wiedziałam również, że Jared wie. Wbiegam pierwsza na schody, strzelając po drodze do kolejnych dwóch demonów. Całą sobą czuję, że już za chwilę dotrzemy do głównych sił, że już niedługo mój miecz napije się krwi do syta. Że poczuję spełnienie. Jared wyprzedza mnie na schodach i nagle staje. Ja również. Obydwoje słyszymy gwizd. Przeciągły, wysoki, niesłyszalny dla reszty gwizd. Gwizd, który nas poskramia. Wiercę się, warczę, ale nie mogę dalej iść. Mamy wracać. A jesteśmy tak blisko. Dociera do mnie echo kroków. W naszą stronę biegnie sześć osób. Jestem rozdarta pomiędzy chęcią ruszenia dalej, a obrony własnych tyłów. Miotamy się, ubezwłasnowolnieni gwizdem. Słyszę jak się zbliżają. Są już na schodach. Słychać szum skrzydeł, a ja nie mogę się bronić. Nie mogę nic zrobić. Odwracam się, przyczajona do skoku, z obnażonym mieczem w ręku. Jestem gotowa. Gdy tylko wyjdą zza zakrętu, ruszę, aby zabijać. I nagle ponowny gwizd, który każe rzucić nam broń. Upuszczam miecz, Jared wyrzuca przed siebie pistolety. Wargi mam podniesione nad zęby, z mojego gardła wydobywa się pomruk. Mijają mnie anioły. A ja nie mogę zaatakować. Trzymają broń, a ja mam tylko ręce. Ale i tak jestem w stanie ich zabić. Ale nie wolno mi. Gwizd zabronił mi wszystkiego.
- Wracać! - słyszę jak ktoś mnie woła.
Jared rusza pierwszy podnosząc pistolety. Ja skaczę w locie łapiąc miecz. Biegniemy, bo tylko w świście powietrza, można zgubić gorycz. Dobiegamy do miejsca, w którym stał nasz oddział. Jest tylko Corus, który kręci głową na nasz widok. Powoli czarna mgła z moich oczu opada. Wraca im ich naturalny kolor. Płomień gaśnie, ekscytacja mija. Patrzę na Jareda i zastanawiam się, jak ja wyglądam, skoro on jest cały we krwi. Nienawidzę się. Za to jaka jestem. Za to, że przed każdą akcją czuję podniecenie, czuję radość z nadchodzącego zabijania. A zaraz potem, gdy niewoli mnie gwizd, gdy wycofuję się z walki, dociera do mnie obrzydzenie. Do własnej osoby.
- No i co? Opiliście się dzisiaj?
Nie odpowiadam. Nie mam siły. Patrzę tylko na srebrny gwizdek, który trzyma w ręku. Gwizdek na psy. Bo w końcu jesteśmy Pańskimi Psami. Domini Cannes.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW