Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Dzikus - proza życia .
dodano 21.12.2006
„Na cudze nie liczę, sam próbuję sobie radzić i choć czasem niektórzy mówią, że awansowałem na śmieciarza, nie przygniata mnie to, bo żyję innym życiem, w Innym świecie... Tu jestem szczęśliwy” ( Leon - technik budowlany).
Pytają się też mnie ludziska, czy z dnia na dzień zaczyna się grzebać po śmietnikach. W moim przypadku po prostu posprzeczałem się z kobietą; ciężko mi było z nią już dalej żyć. Ze względu na nasze charaktery odszedłem z domu od rodziny i zrobiłem to, co zawsze chciałem zrobić - zbliżyłem się do natury. Bliscy nawet nie wiedzą, gdzie mieszkam. Syn kiedyś próbował mnie szukać, dlatego zmieniłem imię, aby nie mieli szans mnie znaleźć. Nie gonię do pracy, kiedy chcę wstaję, jestem szczęśliwszy niż przedtem. No a praca? Nie można powiedzieć, że nie pracuję, bo to co robię uważam za pracę. Jak już mówiłem, nie skarżę się i jestem wytrwały w tym, co robię. Nawet to śmieszne, ale inni zbieracze mówią, że po mnie to nie ma co iść, że jak Leon poszedł, to już nie ma, co zbierać!
Na razie jestem w miarę zdrowy i muszę taki być, bo co, jak co, to zachorować mi nie można. Żadnych świadczeń lekarskich przecież nie mam, jak coś poważnego mnie chwyci, to już do ziemi. Emerytura? Przepracowanych mam dwadzieścia siedem lat, potem pauzowałem, różni mnie jeszcze prosili, abym pracował, ale ja już miałem dość, chciałem iść do lasu odpocząć. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. Człowiek bał się, wahał, ale oczywiście za osiem lat jak dobrze pójdzie i osiągnę wiek emerytalny, będę się ubiegał o swoje. Myślę, że zostanie to pozytywnie załatwione, chyba, że umrę i to, co odłożyłem pójdzie do kasy państwa. Póki co, jakoś sobie radzę. Na jedzenie skromnie, bo skromnie, ale starcza. Za to, co nazbieram, czyli z dwa, trzy kilo metalu i około 50 kilo makulatury, dostaję około 10 złotych dniówki. Czasem zdarzy się, że dociągnę do piętnastu. Także na chleb, makarony, kasze i takie inne tam posiłki starcza.
Mój dzień powszedni wygląda różnie, w zależności czy jest lato czy zima. Jak jest mróz, to trzeba się dogrzać, ale ja mam piecyk, więc w środku mam ciepło. Dzień zaczynam wcześnie, jem śniadanie i wychodzę na obchód. W nocy już nie grzebię, bo mam słaby wzrok, a poza tym jest niebezpiecznie, zdarzają się bójki. Choć ci, co wychodzą nocą na rewir z latarkami, to ludzie raczej normalni, tyle, że się wstydzą chodzić w dzień. Jednak bez porównania w dzień jest lepiej i skup jest otwarty. Jak przychodzę z pięciogodzinnego obchodu, jem drugie śniadanie i biorę się za obiad. Mam dwupalnikową kuchenkę na propan-butan i na niej gotuję: makarony, kasze, ale głównie ziemniaki. Bardzo lubię jajka i nabiał, za mięsem nie przepadam, to raczej je mój pies. Wieczorem kolacja i tak jest codziennie, chyba, że czasem ogarnia mnie lenistwo, to wtedy odpuszczam sobie z dwa dni i nie chodzę na obchody. Wodę czerpię z pobliskiego strumyka, albo ze źródła w lesie. Jak jest gorące lato, to strumień wysycha, ale czasem jest jej za dużo, aż wlewa mi się do środka ziemianki. Znaczy wlewało się, bo teraz pokombinowałem i jak będzie powódź, to już nie będę pływał z psiakiem na łóżku, tylko puszczę strumień w las.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ