Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Między słowem a ciszą
dodano 09.07.2008
Spróbuj się zatrzymać. Spójrz tam, w górę. Zajrzyj za horyzont, wytęż wzrok. Odetchnij i uwolnij myśli. Słyszysz jak szumi morze? A słyszałeś kiedyś ciszę albo brzmienie słów? Nie potrafisz? Nic dziwnego.
„Wielka cisza” swoją siłę oddziaływania zawdzięcza również starannemu przywiązaniu reżysera do estetyki zdjęć i dźwięku. Słoneczne impresje kropel wody, latających tu i ówdzie małych drobin kurzu. To śnieżne pejzaże potężnych Alp. Surowe mury klasztoru, drewniane meble. Skromnie kwitnący ogród. Śpiew ptaków, skrzypiąca podłoga. Szum wody. Zaledwie kilkanaście zdań w ciągu niespełna trzech godzin. Długie ujęcia o prostej, ale jakże wymownej tematyce (np. zbliżenia twarzy każdego mnicha). Krajobraz La Grande Chartreuse sam w sobie jest wart traktatu o duchowości. "Można powiedzieć, że został zbudowany przez tytanów zakochanych w ciszy" – napisał w swojej książce Mnich z Zakonu Kartuzów.
Dokument Gröninga ma jeszcze jeden, obok duchowego i artystycznego, równie istotny wymiar, o którym reżyser powiedział – ważne jest, żeby ludzie wiedzieli i pamiętali, że istnieje taki sposób życia, jaki prowadzą mnisi. Istnieje taka legenda o nowoczesnym człowieku, którego bierność wynikła z obawy przed błędem: pewien nowoczesny człowiek zagubił się w pustyni. Słońce paliło niemiłosiernie. Wtem dostrzegł w oddali oazę. Pomyślał: fatamorgana, miraż, który chce mnie oszukać. Widział palmy daktylowe, trawę i źródło. Fantazja biorąca się z głodu – pomyślał – którą mami mnie mój bliski zwariowania mózg. Słyszał płynącą wodę. To tylko halucynacje słuchowe – pomyślał. Jak okrutna potrafi być przyroda! Po pewnym czasie dwaj przechodzący Beduini znaleźli go martwego. Czy to rozumiesz? – pytał jeden drugiego. Przecież daktyle wyrastają mu prawie nad ustami. Umarł z pragnienia, leżąc obok źródła. Na to odparł jego towarzysz: tak, ale to był człowiek nowoczesny. My z równie niezwykłą łatwością ulegamy konwencjom. „Wielka cisza” uświadamia nam to, co dla dwóch Beduinów było oczywiste. Tę wartość samą w sobie cenię w filmie najbardziej.
Doświadczenie kontemplacji chrześcijańskiej w dokumencie Gröninga wzmogło moje zainteresowanie medytacją w ogóle. Szczególnie intrygowała mnie jej uniwersalność, gdyż jej elementy występują w wielu religiach – hinduizmie, islamie, judaizmie oraz buddyzmie i jego niezliczonych odmianach. Konsekwentnie odchodząc od rozważania sfery sacrum medytacji, dotyczącej wiary w Boga i teologii, chciałbym skupić się na jednej z nich – buddyzmie tybetańskim. Zainspirował mnie drugi ze wspomnianych we wstępie filmów o religii (ale nie religijnych!) - „Tybet: trylogia buddyjska” Brytyjczyka Grahama Colemana. Co warte podkreślenia – dokument ten łamie pewien istotny stereotyp – wielu ludzi sądzi, iż buddyzm to wielbienie Buddy wśród kadzidełek i nastrojowej muzyki oraz wymyślanie odpowiedzi na kłopotliwe zagadki. No i kojarzy postać Dalajlamy. Ta bardzo krzywdząca dla tej religii etykieta być może jest efektem działalności wielu egzotycznych ośrodków medytacyjnych, oferujących elementarną naukę medytacji wymieszaną z ćwiczeniami jogi. Dokument Colemana zrealizowano w 1979 r. Reżyser podążył tym samym tropem, co całe rzesze młodych ludzi z jego pokolenia, realizujących swoją duchowość wśród mistycyzmu Dalekiego Wschodu. Do „Tybetu: trylogii buddyjskiej” przylgnęła etykieta buddyjskiego odpowiednika „Wielkiej ciszy”, co moim zdaniem jest błędem. Film Colemana traktuję jako antropologiczną podróż do Dharamsali, miejsca u stóp Himalajów, gdzie na wygnaniu przebywa Dalajlama. Zainteresowanie badawcze Brytyjczyka obejmuje cały szereg zagadnień – od historii Tybetańczyków, poprzez obrzędy religijne i przybliżenie postaci Dalajlamy, po medytację. Natomiast główne analogie z „Wielką ciszą” dotyczą środków artystycznych, którymi posłużył się reżyser oraz tego, w jaki sposób film oddziałuje na widza.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW