Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Po zachodzie słońca
dodano 12.11.2007
Kiedy wszystko sie kończy, co pozostaje? Czy zastanawiałeś sie kiedyś, jak bardzo brak ci rzeczy ulotnych?
Do tego ogrodu nie mógł wejść każdy, dlatego wiatr parł dalej, czując dumę, że oto jemu pierwszemu udało się przyprowadzić tu przeciąg. Zaczął rozglądać się za jakąś spódnicą lub świeżym praniem, czymś czym mógłby spłatać figla. Ale niczego nie widział, co to miało znaczyć? No gdzie oni są w chwili mojego tryumfu? I nagle cała radość uciekła, wiatr zwolnił i zaczął dokładniej przyglądać się temu co zaszło. Nic z tego co zobaczył nie rozumiał. Przecież w tak schludnych ogrodach zawsze był jeden ogrodnik, zawsze był ktoś, zawsze, a teraz? Oprócz radości wiatr zgubił całą energię, wypuścił złapany na ulicy przeciąg i zawinął się jak nić wokół gałęzi wierzby. Zamruczał coś jakby pytając o zgodę po czym zasnął z silnym postanowieniem, że zaczeka aż przyjdzie ktoś.
Wierzba zaś była ukontentowana z przybycia gościa. Rozłożyła szeroko gałęzie wpuszczając go w swoje zielono złote podwoje. Zaszeleściła zalotnie gałązkami, bo choć była płacząca zawsze miała dobry humor. Może to przez łaskotanie skrzydełkami młodych srok w jej pękatym pniu? Może przez to, że zawsze ktoś się na nią wspiął zgniatając gryzące mrówki, które po niej chodziły? Samą wierzbę mało to interesowało, nikt nie przycinał jej gałęzi na siłę, pozwalając zwisać im w długich splotach do ziemi, nie miał więc powodu do złych humorów i kapryszenia. Rosła zacieniając trawnik tak jak sobie życzyła ta malutka i krucha istota, której jasne rączki dotykały pnia wierzby od kiedy pamiętała, a może to nie były te same ręce? Cóż na starość pamięć szwankuje, ale jednego była pewna, zawsze gdy te dłonie dotykały pnia słyszała słowa, które dodawały je otuchy. Dlatego teraz mimo iż nawet dom zamilkł, a zamek nie chciał płakać, ona stała pogodna i przyjmowała gościa. Szeleściła miło gałązkami, choć tak jak inni wiedziała że nie ma nikogo dla kogo mogła by nadal to robić. Jak na swój wiek przejawiała bardzo optymistyczne podejście do ogółu istnienia. Wiedziała, ze przyjdzie czas kiedy zaśnie bez pomocy jesieni i już się nie obudzi wiosną, nie poczuje skrzydeł młodych srok, ale i z tego się cieszyła. Brew swej nazwie była cieszącą się wierzbą.
Jej entuzjazmu nie podzielała trawa, której źdźbła zawsze były poddawane specjalnym zabiegom, przez co stała się miękka jak dywan. Teraz poczuła czarną rozpacz, momentalnie spanikowała, już czuła jak dziczeje, jak je pojedyncze kłosy wybijają się ponad niewidzialną linię. Źle, źle…położyła źdźbła po sobie jak przestraszony kociak kładzie uszy. Chciała być idealna, zawsze, na zawsze. Nie miała innego celu od kiedy ją posiano jak być piękną. Robiła to dla tych, którzy ją podlewali, strzygli, chwalili, biegali i mówili jaka jest cudowna. Była piękna, a teraz nie pozostało jej już nic…czuła, że żółknie, traci blask, omdlewa z baku wody, no bo kto ja będzie zraszał, gdy słońce będzie chowało się za ceglanym murkiem? Dlatego jak najbardziej chciała zachować na sobie ostatnie ślady, tego, że ktoś tu kiedyś był.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW



















