Ithink.pl  - Dziennikartstwo Obywatelskie
Genom śmierci już w piątek!
dodano 16.09.2008
Czyli kolejna książka pod patronatem iThink.
3
Lara Blackwood jak wicher przeznaczenia gnała cylindrowatymi korytarzami głównego skrzydła oddziału badań naukowych GenIntronu. Wyłożony połyskującymi kaflami, długi na sto jardów korytarz był jednym z trzech w tym kompleksie. Wzdłuż wszystkich korytarzy ciągnęły się laboratoria, a co sto stóp przedzielały je śluzy powietrzne. Miało się wrażenie, że się jest we wnętrzu nieskończenie długiego wagonu kolei podziemnej. Projekt ten zdobył liczne nagrody i z honorami pokazywano go w dwóch słynnych nowojorskich muzeach.
– Stać! – nawoływał Woodruff za oddalającą się długimi krokami Larą. Pobiegł truchcikiem, żeby ją dogonić. – Niech pani nie robi nic, czego mogłaby pani potem żałować!
Lara zatrzymała się i odwróciła tak błyskawicznie, że bankowiec zderzył się z nią.
– Chce pan powiedzieć, żebym nie robiła nic, czego pan mógłby pożałować – mówiła głosem cichym, z ledwie wstrzymywaną złością. Niemal nos w nos stała z wysokim na sześć stóp Woodruffem. – Gwarantuję panu, że właśnie coś takiego zrobię. – Na te słowa spuścił z tonu i wycofał się.
Równie szybko, jak się zatrzymała, Lara znów się odwróciła i podjęła szybki marsz futurystycznym korytarzem.
Woodruff patrzył, jak znika w oddali, po czym podszedł do telefonu na korytarzu, żeby wezwać ochronę.
Trzydzieści jardów dalej Lara przystanęła, żeby przesunąć swoją magnetyczną kartą identyfikacyjną przez czytnik zabezpieczenia. Chwilę później wezwano ją do wprowadzenia hasła na klawiaturze i pneumatyczne bramy otwarły się z lekkim westchnieniem. Ta sekcja korytarza otoczona była grubymi zielonkawymi pancernymi szybami, za którymi znajdowały się laboratoria. Większość laboratoriów w tym korytarzu miała potężne stalowe drzwi, śluzy powietrzne i strefy odkażania, wszystkie dodatkowo zabezpieczone elektronicznymi zamkami i systemem identyfikacji siatkówki. Stosowano tu czwarty stopień zabezpieczeń biologicznych, zarezerwowany dla najbardziej zabójczych zarazków chorobotwórczych oraz eksperymentów z formami życia nieistniejącymi w przyrodzie, które mogłyby spowodować katastrofę w razie wydostania się z laboratorium.
Z pomocą właściwych enzymów i pobranych z różnych organizmów fragmentów DNA, można tu było tworzyć formy życia, których jeszcze dziesięć lat temu nikt sobie nie wyobrażał. Naukowcy tworzyli tu kombinacje genów drożdży, grzybów, psów, żab, alg i ludzi, układając je na nowo, niczym klocki Lego genetyki molekularnej. Na poziomie molekularnym DNA wszystkich organizmów jest równe. Demokracja na nanopoziomie: jedna zasada kwasu nukleinowego, jeden głos.
To tutaj Lara wytrwale odkrywała sekrety odrębności etnicznej ukryte w ludzkim genomie, co otworzyło GenIntronowi drogę do pierwszego komercyjnego sukcesu firmy: leku na chorobę Taya-Sachsa. W toku własnych badań udało jej się zlokalizować właściwe sekwencje genów, które umożliwiały innym lekom wyspecjalizowane działanie i leczenie chorób, które w nieproporcjonalnie dużej mierze dotykały pewnych grup etnicznych – spośród lepiej znanych na przykład niedokrwistości sierpowatej u osób pochodzenia afrykańskiego, mukowiscydozy u białych mieszkańców Europy Północnej, oraz licznych mniej znanych zespołów chorobowych.
Leki te udało jej się znaleźć dzięki skoncentrowaniu badań na intronach – tak zwanym „śmieciowym DNA”, ignorowanym przez innych naukowców. To właśnie w tych rozległych ciągach DNA, w których inni widzieli materiał zbędny, ona dopatrzyła się ogromnych możliwości i zrealizowała je poprzez takie manipulowanie intronami, które zmieniało mechanizmy produkcji ważnych dla życia białek. Poprzez stworzenie nowych, nieznanych w naturze molekuł, które aktywizowały się tylko w obecności DNA występującego wyłącznie u konkretnych grup etnicznych, mogła nieść ulgę w cierpieniu, bólu i śmierci.
Z przyległego korytarza wyszedł wysoki, chudy mężczyzna o kawowym odcieniu skóry, siwiejących włosach, wydatnym nosie i lodowatoniebieskich oczach. Pomachał do Lary i zaczął się uśmiechać, kiedy uderzył go wyraz jej twarzy.
– Coś się stało? – zapytał, zrównując z nią krok.
Ismail Brahini, laureat Nagrody Nobla i niegdyś nauczyciel akademicki w Cornell, był współzałożycielem GenIntronu i jako jeden z prezesów przez ostatnie dwa lata zajmował się większością spraw firmy. Jego właśnie Lara wytypowała na drugiego dyrektora generalnego, ale nowi japońscy właściciele odrzucili tę kandydaturę na korzyść Edwarda Rycrofta, kierownika badań naukowych. Rycroft był wybitnym naukowcem, ale kapryśnym człowiekiem, którego największa siła, poza zdolnością zrażania do siebie ludzi, leżała w ambicji zdobycia Nagrody Nobla i zawiści o kapitał, jaki zgromadzili Lara i Brahimi od czasu założenia firmy. Jako człowiek uczciwy i wysoce etyczny, Brahimi odmówił angażowania się w pokątne działania i zakulisowe intrygi, jakie byłyby konieczne, by zdetronizować Rycrofta. Według Brahimiego, nominacja Rycrofta zdarzyła się, jak wszystko na świecie, „z woli boskiej”. Lara nie była aż tak dobroduszna.
– Woodruff i Kurata. To się stało – odparła zwięźle.
– To nic nowego – powiedział ponuro.
– Chcą mnie wylać.
– To też nic nowego.
– Ale już dziś – zatrzymała się pod drzwiami laboratorium z tabliczką ze swoim nazwiskiem i wprowadziła hasło. – Woodruff znów mnie dzisiaj złapał na stopa.
– Cóż go skłoniło?
Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami. – Jakaś zadyma w Tokio, zdaje się.
Na wyświetlaczu nad klawiaturą zapalił się napis: „Dostęp wzbroniony”.
– Szlag – mruknęła Lara. Powtórnie wprowadziła szyfr. Znowu: „Dostęp wzbroniony.”
– Co z tym systemem?
Po chwili drzwi pneumatyczne na końcu korytarza otwarły się ze świstem, wypluwając Edwarda Rycrofta w towarzystwie umundurowanego strażnika GenIntronu, uzbrojonego w pałkę i sprej pieprzowy. W bezpiecznej odległości za nimi ciągnął się Jason Woodruff.
– Pewnie wolałbyś się w to nie wdawać – podsunęła Lara Brahimiemu. – Mógłbyś zaszkodzić swojej karierze.
– Ależ nie, jestem po twojej stronie.
Lara spojrzała z sympatią na tego miłego, szlachetnego człowieka, którego głęboka religijność czyniła odważnym i nieugiętym, kiedy wymagały tego okoliczności.
– Nie, naprawdę. Idź stąd – nalegała.
– Dobrze, ale...
– Ismail, nic i tak nie możesz zrobić, chyba, że chcesz tylko utrudnić sobie życie. Sio!
– Jak chcesz – powiedział Brahimi niechętnie i oddalił się.
Lara odwróciła się do Rycrofta i jego obstawy.
– Wpuśćcie mnie do mojego laboratorium – krzyknęła, kiedy się zbliżyli.
– To już nie jest twoje laboratorium – odparł Rycroft, wymawiając słowa z akcentem z Izby Lordów, który niemal całkowicie kamuflował jego bynajmniej nie arystokratyczne korzenie. Zatrzymał się na odległość ramienia od Lary. Ochroniarz w szarym uniformie stał w gotowości tuż za nim.
Lara przyjrzała się strażnikowi i zdała sobie sprawę, że rozpoznaje go mętnie tylko z twarzy, nie pamiętała, jak się nazywa. W miesiącach, które nastąpiły po sprzedaży GenItronu, cały lojalny wobec niej personel ochrony, ludzie, których imiona, nazwiska i życiorysy znała bardzo dobrze, został zastąpiony przez załogę z innej filii Daiwa Ichiban Corporation. Mogła liczyć na ich profesjonalizm, ale na pewno nie na sentymenty.
Za strażnikiem spięty Woodruff przestępował z nogi na nogę.
– Jak to, nie moje?
– Sprzedałaś je razem z całą firmą.
– Ale spisaliśmy umowę – nie rezygnowała Lara. – Kurata osobiście zapewnił mnie, że mam prawo używać laboratorium, dopóki nie ukończę prac, które rozpoczęłam. Piszę na ich podstawie ważną rozprawę...
– Nasza strategia uległa zmianie – powiedział Rycroft spokojnie, z lekka podrzucając podbródkiem. – Jak ci wiadomo, uwarunkowania ekonomiczne zmusiły Daiwa Ichiban do podjęcia wszelkich niezbędnych kroków, aby wszystkie należące do niej przedsiębiorstwa przynosiły jak najmniejsze straty.
– Straty? – Lara zrobiła krok w jego stronę. – Ja przynoszę straty?
Ochroniarz ruszył, by zasłonić Rycrofta. – W porządku – Rycroft uniósł ramię, by go powstrzymać. – Ona mi nic nie zrobi.
– Chciałbyś – rzuciła Lara wściekle.
Rycroft zachybotał się niepewnie. Pełna napięcia cisza drgała między nimi przez długą chwilę.
– Tam jest moja praca badawcza i jeśli będzie trzeba, zawlokę twój tyłek przed sąd.
– Ta praca już także nie jest twoja – powiedział Rycroft ze znużeniem. – Wiesz równie dobrze jak ja, że tak naprawdę nigdy nie była twoją własnością. Wykorzystywałaś czas korporacji, jej infrastrukturę, pomieszczenia, sprzęt.
Zszokowana Lara ciężko westchnęła. – Tak, Edwardzie, jestem tego świadoma. Doprowadziłam wszystko prawie do końca, więc czemu nie pozwolisz mi sfinalizować pracy, żeby i firma mogła skorzystać z jej owoców. – Prawą dłonią mimowolnie potarła szafirowy kolczyk.
– Decyzje zapadły na najwyższym szczeblu – powiedział Rycroft. – Nie jestem upoważniony do ich wycofywania.
– Przynajmniej pozwól mi zabrać notatki...
– Notatki należą do GenIntronu. Jestem przekonany, że dysponujemy potrzebnym personelem i środkami, aby doprowadzić prace do pomyślnego finału.
Lara zmarszczyła brwi, otworzyła usta, żeby wysunąć kolejny argument, kiedy nagle przyszło olśnienie.
– Po prostu chcesz ukraść moją pracę dla siebie, zgadza się? – powiedziała głośno, szorstko. – Twoje samolubstwo i niezdrowe ambicje już tak przyćmiły ci inteligencję i zdolności naukowe, że musisz uciec się do plagiatu, żeby piąć się w górę!
– To są bezczelne insynuacje – odparł Rycroft. – A nam tymczasem chodzi o zwykłą alokację środków. Twoje laboratorium jest pilnie potrzebne do przeprowadzenia prac o wiele ważniejszych – zaczął Rycroft. – Zarząd Daiwa Ichiban uchwalił, że maksymalne środki należy poświęcić na monetyzację badań naukowych oraz podejmowanie projektów przynoszących jak największe zyski.
Lara gapiła się w niego osłupiała ze zdumienia.
Kiedy Rycroft znów przemówił, jego głos zabrzmiał arogancko i protekcjonalnie. – Tak że realia są takie, moja droga: nie masz prawa dostępu do laboratorium. Twoje konta logowania zostały usunięte z systemu. Ochronę poinformowano, że mają cię nie przepuszczać przez bramę. Teraz ja tu kieruję wszystkim i to jest moje ostatnie słowo. No, zmykaj. Pojedziesz sobie do Waszyngtonu i przyjmiesz stanowisko doradcy, które zaoferował ci Biały Dom. Tu już nie jesteś mile widziana.
Lara postąpiła krok do tyłu, jej ramiona opadły w poczuciu kęski. Przez ułamek sekundy Rycroft uśmiechał się zwycięsko, ochroniarz odprężył się, nawet Jason Woodruff przestał nerwowo dreptać w miejscu.
Zanim któryś z nich zdążył zareagować, Lara rzuciła się błyskawicznie do przodu, z prawym ramieniem ugiętym jak skrzydło. Posługując się łokciem i przedramieniem jak maczugą, grzmotnęła Rycrofta prosto w gębę, szybkim ruchem podcięła mu nogi, aż rąbnął na ziemię.
– Masz tu swoją monetyzację, mój drogi – odgryzła się.
Ochroniarz chwycił za pieprzowy sprej.
– Nie waż się! – szczeknęła Lara i wykręciła mu nadgarstek. Strażnik zastygł. Rycroft pojękiwał na podłodze, krew płynęła mu z nosa.
Ochroniarz był od Lary wyższy o głowę, ale to ona była w lepszej kondycji i on dobrze o tym wiedział. Zaczynając pracę, słuchał uważnie, jak odchodzący ochroniarze Lary opowiadali historie o niej: niektóre prawdziwe, niektóre zdecydowanie apokryficzne, wszystkie gloryfikujące jej niezwykłą siłę i sprawność fizyczną. Prawdziwe były zwłaszcza historyjki o jej doskonałym opanowaniu tych samych sztuk walki i posługiwania się bronią, których wymagano od wszystkich pracowników ochrony GenIntromu.
– Pomóżcie mu – rozkazała Lara strażnikowi, nie odrywając oczu od jego twarzy i nie puszczając żelaznego chwytu. – Ja wychodzę.
Pozwolił odebrać sobie pieprzowy sprej. Kiedy strażnik pochylił się nad Rycroftem, Lara odwróciła się i odeszła.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ 
REKLAMA
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW

























