Start
Profil
Pino quizy
pino gry
o pino
Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie

Genom śmierci już w piątek!

dodano 16.09.2008
Genom śmierci już w piątek!
Ocena:

Czyli kolejna książka pod patronatem iThink.



2
Grad genetycznie modyfikowanych pomidorów odmiany Flavr Savr rozkręcał się – jak zawsze – powoli. Czerwone wilgotne plamy z cichym plaśnięciem rozlewały się po karoserii i szybach ciężkiego chevroleta suburbana. Flavry Savry, zakreślając regularne łuki, wyfruwały z gęstego tłumu ludzi, który zebrał się po obu stronach wyłożonej kostką brukową nowej drogi, niemałym kosztem poprowadzonej przez rolnicze tereny stanu Maryland na zachód od Bethesdy. Droga ta miała własny dojazd do obwodnicy i prowadziła prosto do bram GenIntron Corporation.

Tłum oblepiający ulicę napierał na malowane w pasy metalowe barierki ochronne, metalicznobordowy suburban usiłował zbliżyć się do bramy, a uzbrojeni policjanci z oddziału prewencyjnego zajęli pozycje wzdłuż barierek, spoglądając niespokojnie to na protestujących, to na nadjeżdżający samochód, to na siebie nawzajem. Policjanci, usiłując zagonić tłum za bariery, ostrzegawczo oscylowali dłońmi w pobliżu służbowych rewolwerów, gumowych pałek, granatów z gazem łzawiącym oraz krótkofalówek. Nad zbiegowiskiem niósł się terkot śmigłowca.

Ci, którzy nie rzucali pomidorami, machali transparentami, głoszącymi „Precz z żywnością z laboratorium Frankensteina!”, a także mnóstwem tablic z innymi hasłami, wzywającymi do przerwania badań nad inżynierią genetyczną, położenia kresu badaniom genetycznym, modyfikowanej genetycznie żywności oraz genetycznie produkowanym lekom i szczepionkom. Najlepiej widoczne były błyszczące, kosztowne tablice organizacji Ręce Precz od Naszych Genów. Ich doskonale finansowaną akcję prowadził Elliot Sporkin, demagog biotechnologii, który nie miał zielonego pojęcia o nauce, wiedział natomiast, jak wypłynąć i zbić kapitał, żerując na lękach niezorientowanej ludności.

We wnętrzu półciężarowego chevroleta pocztówkowy widok na wiejski krajobraz, oblany miękkim światłem poranka i różowawe szczyty gór pod błękitem nieba szybko zanikał pod impresjonistyczną czerwienią rozbitych pomidorów, które padały coraz gęściej.

Lara Blackwood machinalnie włączyła wycieraczki i przebiegła wzrokiem po zgromadzonych demonstrantach; rozpoznawała te same wykrzywione złością i nienawiścią twarze, które dzień w dzień obrzucały ją przekleństwami. Tuż przed nią eskorta policyjna – dwaj motocykliści i furgonetka z oddziałem prewencyjnym, którą dołożono z okazji dzisiejszego dorocznego zebrania – przyspieszyła w stronę bacznie strzeżonego wejścia do GenIntronu. Lara nacisnęła pedał gazu, żeby dotrzymać im kroku. Poranne słońce malowało malutkie tęcze na jej krótko ściętych czarnych włosach, a szafirowe gwiazdki w kolczykach błyszczały jak grudki żaru. Dostała je w prezencie od ojca, który dwadzieścia lat wcześniej przywiózł je z Kaszmiru.

Jako założycielka i dyrektorka generalna korporacji GenIntron Blackwood była rodzynkiem w przeważnie męskiej ekipie biotechnologów, a zasłużone zaszczyty przyniosło jej opracowanie przynoszącej krociowe zyski terapii opartej na „intronach”: fragmentach ludzkiego genomu, które inni naukowcy odrzucali jako „śmieciowe DNA”. Media z upodobaniem udostępniały swoje łamy i czas antenowy tej wysokiej, atrakcyjnej kobiecie, której obrona doktoratu z genetyki molekularnej na Uniwersytecie Cornella nie przeszkodziła w dwukrotnym zdobyciu brązowego medalu olimpijskiego w wioślarstwie i żeglarstwie.

Wycieraczki zgarniały kolejne fale przecieru pomidorowego, a Lara spoglądała na swojego pasażera, opalonego, srebrnowłosego mężczyznę dobrze po czterdziestce, ubranego w konserwatywny prążkowany garnitur, białą koszulę i nieciekawy czerwony krawat, typowy uniform pracowników najwyższego szczebla w First Mercantile American Bank & Trust. Jason Woodruff, prezes First Merc i najnowszy członek zarządu GenIntronu, obdarzył ją półuśmiechem.

– Przechodzi pani przez to co rano? – zapytał.

– Prawie – odparła. – Zwykle nie jest tak ekstremalnie. Takie cuda zachowują na specjalne okazje, jak dziś – uśmiechnęła się cierpko.

Głowa Woodruffa nie ustawała w ruchu, kiedy próbował objąć wzrokiem cały otaczający ich tłum. – Zbiegowisko popaprańców. Nie sądziłem, że jest ich aż tylu.

Lara spojrzała przez ramię i rozbawił ją wyraz bezbrzeżnego zdumienia na twarzy bankowca. Witaj w realnym świecie, pomyślała, odczytując na głos napisy na transparentach.

Woodruff zauważył, że się śmieje i zmarszczył brwi. – Pani się to w gruncie rzeczy podoba, tak?

– Co mi się podoba?

– No, to wszystko... – zatoczył łuk ręką, pokazując ścisk, zamieszki, hałas i gniew – ... co tu się odbywa.

– Dlaczego tak pan uważa? – zapytała Lara.

– Bo się pani tak radośnie uśmiecha.

Teraz Lara uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pokazując równe białe zęby, po czym zachichotała, co mogło być zarówno potwierdzeniem, jak i zaprzeczeniem.

Woodruff skrzywił się. Jak większość bankowców, we wszelkiej niejednoznaczności upatrywał podstępu, a spontaniczność budziła w nim rodzaj lęku. Czuł się bezpieczniej wśród swoich sprawdzonych liczb, konserwatywnych biznesmenów i klientów, którzy kłaniali mu się w pas, bo był szefem największego banku w Stanach. Wyraz niesmaku zastygł na jego twarzy, bo Lara była przeciwieństwem wszystkiego, co akceptował.

Woodruff musiał przyznać, że nigdy jej nie rozumiał, ani jako szefa przedsiębiorstwa ani jako kobiety, a już najmniej jako wybitnego, błyskotliwego naukowca, za jakiego uznawała ją cała reszta świata. Była zbyt wysoka, zbyt silna i jak na kobietę, zbyt ambitna i pełna aspiracji. Kobiety nie powinny być takie.

– Jest jeden z wielką żółtą gwiazdą Dawida – powiedział na poły do siebie. – Z napisem „Nigdy więcej Holocaustu”. A dalej... – zmrużył oczy i kontynuował z niedowierzaniem: – A dalej „Śmierć faszystowskiej wilczycy”.

Woodruff odwrócił się do Lary. – Co?...

– Chodzi o nasze genetyczne badania przesiewowe – wyjaśniła. – Wielu ludzi uważa, że zostaną wykorzystane do jakiegoś nowego programu związanego z eugeniką. Wie pan, opracować test na „normę” dla sekwencji genów, a resztę wyeliminować. – Przerwała, żeby włączyć spryskiwacze przedniej szyby. – Tępi ignoranci – mruknęła. – W ogóle się tym nie zajmujemy. Rzeczywistość jest po prostu zbyt niewygodna dla tych urojonych światów, w których żyją ci ludzie.

Wciąż rozglądając się po tłumie, Woodruff potrząsnął głową. – Zdaje się, że właśnie do tego piją tamte transparenty, które trzyma grupa z zespołem Downa, o tam. Oni chyba też życzą pani nagłej śmierci. – Przerwał. – Tak, teraz widzę wyraźnie „Nie jestem... błędem natury, nie trzeba... nie trzeba mnie poprawiać”. To ludzie z zespołem Downa – zauważył, odwracając się do Lary.

Skinęła głową. – Mielibyśmy już lekarstwo na zespół Downa, gdyby nie te świry z ruchu wyzwolenia zwierząt, które włamały się do naszych laboratoriów i uwolniły małpy – powiedziała Lara beznamiętnie. – Cztery lata pracy poszły w diabły dzięki szlachetnym obrońcom praw zwierząt.

– Koledzy obrońcy pikietują o, tam – pokazał na lewą stronę ulicy. – A tu ekipa „Ocalić Życie” – wskazał tym razem na prawo. – Niech zgadnę. Protestują przeciwko badaniom przesiewowym, bo mogą być wskazaniem do aborcji?

– Szybko pan chwyta, Jason – rzekła Lara, okrążając autem płonący plastikowy kubeł na śmieci, który wyturlał się spomiędzy manifestujących. – Jest pan wspaniałym nabytkiem w naszym zarządzie. – Jej sarkazm był tak subtelny, że Woodruff postanowił go nie dostrzec.

Okrzyki z tłumu brzmiały coraz donośniej, chociaż wciąż dały się znieść we wnętrzu specjalnie przystosowanego suburbana.

– Co oni wrzeszczą? – zapytał Woodruff niespokojnie, zauważywszy, że odległość między ich wozem a policyjną eskortą zwiększyła się.

– Oj, to co zwykle – uśmiechnęła się lekko.

– Czyli co? – zirytowała go jej zdawkowa odpowiedź i ten cholerny enigmatyczny uśmiech.

– Proszę bardzo. Niech pan sam posłucha – automatycznym włącznikiem zaczęła opuszczać szybę. Wściekły ryk przedostał się przez szczelinę.

– Niech pani przestanie! – wystraszył się Woodruff, odruchowo uchylając głowę.

W nawale dźwięków w zasadzie trudno było wychwycić poszczególne słowa, ale górę brały „Dziwka, morderczyni”.

Lara roześmiała się i zamknęła dźwiękoszczelne okno.

– Nic nie rozumiem – powiedział bankowiec. – Oni pani nienawidzą... a pani się z tego cieszy?

– Jason – powiedziała spokojnie – ci ludzie to najbardziej marginalny margines – ekstremiści, którzy nic nie pojmują, poza wyssanymi z palca koszmarnymi wizjami. Biorąc to pod uwagę, musiałabym się poddać ciężkiej terapii elektrowstrząsowej, gdyby mnie lubili.

Jechali w ciszy, zbliżając się do bram GenIntronu.

Flavry Savry wciąż rozpryskiwały się o karoserię suburbana.

Po dłuższej chwili Lara przerwała milczenie. – A więc? Powie mi pan to, co mi pan przyjechał powiedzieć?

– Słucham?

– Niechże się pan nie kryguje, Jason. Chyba nie prosił mnie pan o podwiezienie po to tylko, żeby wykazać się obywatelską postawą i ekologicznie zaoszczędzić na paliwie?

– Mówiłem pani, moja beemka...

– W warsztacie? – Lara potrząsnęła głową. – Wspominał pan. Taa, jasne.

– Ale...

– Jason, ostatni raz, kiedy pan się ze mną zabrał, to był dzień, kiedy chciał pan być pewny, że nikt nie usłyszy, jak mi pan mówi, że pański pozbawiony jaj bank zamyka mi linię kredytową i że gdybym wiedziała, co jest dla mnie dobre, przemyślałabym raz jeszcze ofertę wykupu akcji złożoną mi przez Daiwa Ichiban.

– Wie pani równie dobrze jak ja, że kiedyśmy tę linię kredytową zamknęli, nic lepszego nie mogło się pani zdarzyć.

– Nie lubię być w sytuacji przymusowej, Jason.

– Ale wszak wzbogaciła się pani natychmiast po transakcji.

– W odróżnieniu od pana, nie uważam pieniędzy za najważniejszą rzecz na świecie.

– Łatwo się mówi, kiedy ma się takie miliony.

Lara usłyszała w jego głosie nutę zawiści.

– Ale to nie tę wiadomość kazali panu dziś przekazać z Daiwa Ichiban, prawda?

Bankowiec nie odpowiedział, a Lara potrząsnęła głową. – Znowu wysłali pana na czarną robotę, ale pan nie ma jaj, żeby mi powiedzieć.

Zawahał się i wypalił: – Pani należy już do historii. Dzisiaj przeżywa pani ostatni dzień jako prezes zarządu i dyrektor generalny.

– Należało powiedzieć: pani prezes – poprawiła. – I niech pan nie plecie bzdur. W kontrakcie przewidziano jeszcze sześć miesięcy. Muszę dokończyć ważne prace laboratoryjne, zanim nastąpi całkowite przekazanie.

Woodruff po raz pierwszy naprawdę się uśmiechnął.

Nagle z tłumu po lewej stronie ulicy doleciał przenikliwy krzyk. Lara odwróciła się w samą porę, by dostrzec krwistoczerwoną, galaretowatą kluchę wylatującą spomiędzy członków ruchu „Ocalić Życie”. Owa klucha, roniąc w locie krople, pacnęła w przednią szybę, pozostawiając na niej szeroki, oślizgły ślad, zanim ruch wycieraczek nie odrzucił jej w stronę manifestantów z ruchu obrony zwierząt po drugiej stronie drogi.

– Co to było? Jasny gwint, wyglądało jak płód.

– Bo to był płód – potwierdziła Lara, naciskając guzik spryskiwacza, żeby oczyścić szyby.

– Poważnie? – Głos Woodruffa zadrżał histerycznym falsetem.

– Płód świni – poinformowała Lara rzeczowo. – Taki, jakie się trzyma w pracowniach biologicznych w szkołach. Członkowie ruchu „Ocalić Życie” kupują je całymi beczkami. Efekciarstwo.

– Wyglądał tak... po ludzku.

– W tym cała rzecz – powiedziała Lara – to jest...

Nagle bariery chroniące przed tłumem poddały się i runęły jak pęknięta tama pod naporem wody. Rozwścieczeni obrońcy praw zwierząt na widok nieposzanowania świńskiego płodu rzucili się szturmem na obrońców życia poczętego. Ułamek sekundy później z gardeł po obu stronach drogi wydarł się potężny ryk, a demonstranci rozmaitych proweniencji przemogli słabo strzeżone barykady i wylali się na ulicę.

– Oj – powiedziała Lara, kiedy tłum otoczył szczelnie ich samochód. Nacisnęła gaz, żeby podjechać bliżej do policyjnej furgonetki. Suburban szybko zmniejszył dystans, kilka sekund później był kilka stóp za policją. Po prawej stronie obrońcy praw zwierząt bili się do pierwszej krwi z obrońcami życia. Policyjna furgonetka musiała się zatrzymać, ponieważ tłum napierał. Byli już tak blisko, że oślepiły ich kamery telewizyjne schowane bezpiecznie za ogrodzeniem GenIntronu.

W tej chwili luźna kostka brukowa, zatoczywszy leniwy łuk, odbiła się od zbrojonej przedniej szyby suburbana Lary.

– Boże! – wykrzyknął Woodruff, kiedy w chwilę potem na suburbana posypały się jedna za drugą następne kostki. Tłukły o szybę, a on uchylał tylko głowę, co wywołało na zewnątrz niejeden wybuch uciechy.

– Najlepiej w ogóle nie reagować – skomentowała Lara chłodno. – To ich tylko nakręca.

– Nie rea... jak to? – opuścił szczękę. – Pani też ma nierówno pod sufitem!

W bramie ochroniarze GenIntronu oraz prewencyjne oddziały policji wynajęte z okazji dorocznego spotkania ruszyły z miejsca, operując pałkami, ale mało skutecznie. W stronę tłumu wystrzeliły armatki z gazem łzawiącym. Daleko na przedzie, ekipy telewizyjnych wiadomości, zgłodniałe sensacji do popołudniowych programów, przewijały taśmy.

Zadymiarze rozkołysali suburbana i policyjną furgonetkę.

– O, Jezu, Lara, niechże pani coś zrobi, przewrócą nas i pozabijają! Niechże pani tak nie siedzi, gaz do dechy i przejedźmy wreszcie przez tę cholerną bramę!

– Błąd – powiedziała lakonicznie.

– Ale oni chcą nas zabić! – jego głos drżał, trochę za sprawą gwałtownego szarpania samochodem, ale trochę i ze strachu. – To obrona konieczna – upierał się histerycznie.

Lara potrząsała głową. – Widzi pan te kamery? Kiedy puszczą zmontowany materiał, nie zobaczy pan ani wymierzonych w nas brukowców, ani rannych glin. Będzie widać wielkiego pieprzonego suburbana, który kosi niewinnych działaczy ekologicznych i społecznych.

– Ale...

– Niech się pan przytka, Jason. I nie posika w portki ze strachu.

Pobladły i spocony, wykończony zamieszkami, bankowiec osunął się na fotel.

Przed nimi zgasł silnik policyjnej furgonetki.

Widząc, że zbiegowisko coraz gwałtowniej potrząsa oboma pojazdami, Lara znalazła chytre wyjście z sytuacji. Wrzuciła bieg i puściła hamulec. Ciężki samochód szarpnął do przodu. Nagłe szarpnięcie wybiło tłum z rytmu. Lara nacisnęła gaz i łagodnie zderzyła się z policyjnym wozem, ten zaś posunął się z wolna naprzód. Ruch ten zaskoczył zadymiarzy, którzy chcieli go przewrócić. Zaczęli się odsuwać, widząc, że suburban popycha furgonetkę powoli, ale bez przerwy.

Tego wieczoru w telewizji można było zobaczyć demonstrantów teatralnie rzucających się pod koła furgonetki i uciekających w ostatniej sekundzie. Szczerząca zęby blondwłosa reporterka wydawała się niezadowolona z faktu, że suburban i furgonetka przedostały się bezpiecznie na teren GenIntronu, pozbawiając ją o wiele bardziej smakowitego newsa, który mógłby zwrócić na nią uwagę całego kraju i otworzyć drogę prawdziwej kariery w mediach.
   Genom śmierci już w piątek! - zobacz źródło wróc do artykułów
 
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
Aby dodac komentarz należy się zalogować.
 
REKLAMA
 
UŻYTKOWNIK: tomasz_albecki
avatar

Opis z moblo.pl
Zajebiscie 🤣🤣🤣🤣
W serwisie od:
19.12.2006
Dodaj do znajomych

 
INNE OD tomasz_albecki
 
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW
21.09.2009 10:24:34
02.06.2009 19:31:08
09.06.2009 18:03:13
27.04.2009 18:23:22
 
zobacz więcej
 
Społeczność Witamy w serwisie Pino.pl. Nasz serwis to

nowoczesny portal społecznościowy

w pełni tworzony przez naszych Użytkowników. Dołącz do naszej społeczności. Poznaj świetnych ludzi, kontaktuj się z nimi, baw się rozwiązując quizy, graj w gry, twórz własne blogi, pokazuj swoje zdjęcia i video. Pino.pl to serwis społecznościowy dla wszystkich tych, którzy chcą świetnie się bawić, korzystać z wielu możliwości i poznać coś nowego. Społeczność, rozrywka, fun, ludzie i zabawa. Zarejestruj się i dołącz do nas.
Pino
Reklama
O Pino
Polityka prywatności
Pomoc
Regulamin
Blog
Reklamacje
Kontakt
Polecane strony
Darmowy hosting
Playa.PL - najlepsze gry
Filmiki
Miłość
Prezentacje