Ithink.pl - Dziennikartstwo Obywatelskie
Jak ja kocham ten Christmas nasz!
dodano 24.12.2007
Codziennie w okolicy 20 grudnia, zaczyna się ta sama kanonada. Odgłosy trzepania dywanów niosą się szerokim echem po okolicy niczym wystrzały na Froncie Ukraińskim osaczającym Festung Breslau zimą 1944/45.
W piątej godzinie błądzenia po centrum handlowym w poszukiwaniu prezentów zwątpiłem. O co w tym wszystkim chodzi? A na co mi to i po co? Mogłem przejść na hinduizm i zostać gwiazdą Bollywood. No tak, ale musiałbym co roku kąpać się w Gangesie. Jeszcze mógłbym złapać jakąś chorobę w tej brudnej wodzie. A tu kimnę się na Pasterce, jak większość bożonarodzeniowych obrzędowych konserwatystów, i z czystym sumieniem będę mógł oddać się obżarstwu z rana.
Scena 4 – Pójdźmy wszyscy do Kasieńki
Ale święta to też czas, w którym odkrywamy w sobie żyłkę kierowcy PKS-u lub TIR-a. I usiłujemy objechać pół świata w ramach odwiedzin rodziny, która akurat nie jest w stanie nas odwiedzić. A robimy to z głębi świątecznego serca. A może bardziej z poczucia winy, że w ciągu roku nie znajdujemy chwili, aby się spotkać i odwiedzić bliskich. Wiadomo: praca, szkoła, obowiązki, majówka za miastem, długi weekend w Zakopanem, urlop w Grecji, kupno nowego samochodu i na paliwo już nie starcza. O tak, niektórzy lubią aktywnie wypoczywać. 150 km jazdy do wujka Stefana (nie ma to jak mała flaszeczka z wujasem), potem 50 km i podskoczymy na kurtuazyjne ciasto do kuzynki Kasi (bo może załatwi coś w urzędzie w przyszłym roku), potem jeszcze kolejne 50 km do babci Jadzi (to oczywiste - babcia już nie może jeździć do nas, więc raz w roku my wpadniemy). I sprawa załatwiona do Wielkanocy. I jak tu się dziwić tym, którzy z bólem wypisanym na twarzy w pierwszy dzień pracy po świętach mówią:„Nic nie wypocząłem w to Boże Narodzenie”.
- Stoisz pan czy się tylko gapisz, bo nam tę rybę zaje..ią z przed nosa – jakiś facet o wyglądzie Jasia Himilsbacha skrzyżowanego z blond Piotrem Rubikiem wyrwa mnie ze świątecznej zadumy przy objazdowym stoisku z karpiami.
- Ale to nie zwykła ryba! To karp, świąteczny symbol odradzania życia, nieśmiertelności – nieśmiało oponuję.
- Panie rzucaj się do kolejki i bierz kilka, póki okazja jest - mówi do mnie facet z szaleństwem w oczach. – Za taką cenę! Biorę 10 i sprzedam u nas na wiosce. Dwa razy drożej!
Dobrze, że mam karpiowego fileta. Przecież nie będę tłukł żywego stworzenia z pieśnią na ustach „Bóg się rodzi moc truchleje”. Bo osobiście lubię karpie. Zwłaszcza te w galarecie. Nigdy bym nie zjadł zwierzęcia, którego nie lubię, parafrazując cytat z jednego skeczu Monty Pythona.
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ
REKLAMA
ARTYKUŁY O PODOBNYM TEMACIE
zobacz więcej
5 NAJLEPIEJ OCENIANYCH ARTYKUŁÓW