Z trzecim, kolejnym krążkiem wokalisty z Chicago wiązałem duże nadzieje, zresztą jak zawsze, jeśli chodzi o wszelkie twórcze zapędy Johnego Legenda. Racząc nas już słynnym singlem "Green Light" z udziałem Andre 3000 z formacji Outkast zapowiadało się naprawdę ciekawie. Fajny bujający beat , energiczna zwrotka samego Andre, który nawija jak szalony i prosty, a zarazem ładny refren. Zapowiadało się apetycznie, a jak wyszło?
John Legend na tej płycie niespecjalnie przechodzi ewolucję czy rewolucję w swoich kawałkach. Przywołany przeze mnie singiel "Green Light" to jedyny taki taneczny utwór nadający impetu całej płycie. Dalej dostajemy to, do czego John nas już  raczej przyzwyczaił- piękne piosenki o miłości w soulowych rytmach z udziałem fajnych gości( choćby Estelle czy Brandy). No wpadł także kolega "vocader" - Kanye West, który zaszczycił nas obecnością w kawałku "It's Over". Na pewno hitami mogą się stać "Everybody Knows" (jeden z moich faworytów) albo "Take Me Away" czy "Satisfaction". Natomiast utwór "If You're Out There", który John wykonał na konwencji Demokratów w Denver, jakoś nie ma potencjału aż takiego, jakiego się po nim spodziewano.

Ewolucji nie ma...ale to nie znaczy, że mamy słaby album. John Legend to na pewno jeden z najlepszych obecnie wykonawców soulu, który mimo wszystko pozostał jednak wierny stylistyce z poprzednich płyt i ciągle robi to w dobrym guście.  A więc jeśli podobały Ci się poprzednie dwie płyty Johna Legenda, to ta płyta jest dla Ciebie, jeśli lubisz dobrą muzykę, to ta płyta też jest dla Ciebie. Ja zawiedziony się nie czuje, bo jeśli tylko takie zawody muzycznie byłyby nam dostarczane, to uwierzcie, że wszystkie płyty nie schodziłyby poza poziom dobry lub bardzo dobry.